piątek, 26 czerwca 2015

Lee Child - Echo w płomieniach [recenzja]

Pierwsze co uderza to temperatura. Znajdujemy się w upalnym Teksasie, pełnym nieużytków, pustych dróg, sennych, wyglądających na opuszczone miasteczek, gdzie prym wciąż wiodą konserwatywni teksańscy ranczerzy, dla których samodzielne wymierzanie sprawiedliwości stoi na porządku dziennym.
Jest gorąco, upalnie, czytam i nie mam czym oddychać. To dobrze. Książka ma wciągać w świat przedstawiony, ma urzekać, ma sprawiać wrażenie prawdziwej i dotykalnej,
Tym razem Lee Child ubrał się w kostium Aghaty Christie - mamy jednego trupa, potem następnego, a kandydatów do zabójców na tym końcu świata wcale nie jest tak wielu. Reacher zaczyna po kolei, metodycznie sprawdzać kto zabił...
Wałęsający się po USA Jack Reacher trafia do Teksasu. Gdy (zupełnie bez nadziei na powodzenie) łapie okazję w koszmarnie upalny dzień, niespodziewanie zatrzymuje się na jego drodze Carmen Greer, żona bogatego i ustosunkowanego właściciela roponośnych pól. W drodze poznaje on historię jej życia, okazuje się, że pani Greer jest ofiarą przemocy domowej i drży o własne życie. Nasz bohaterski Reacher postanawia pomóc bidulce, a co za tym idzie, sam pcha się prosto w paszczę kłopotów. 
Wszystko staje na głowie, gdy rzekomy kat staje się ofiarą, zaś wystraszona, potulna ofiara zostaje postawiona w stan oskarżenia. Reacher chcąc pomóc Carmen, musi najpierw odsiać wszystkie kłamstwa których się dopuściła. Nie ona jedna zresztą, okazuje się, że niemal każdy zamieszany w sprawę ma coś do ukrycia, bądź też skrzętnie chowa prawdę o sobie. Jak odnaleźć się w tej trudnej sytuacji, podkręcanej dodatkowo niemożebnym upałem?
Reacher musi działać szybko, zabójca przygotował kolejną, okrutną niespodziankę, czas nie jest sprzymierzeńcem naszego bohatera, a ten musi dokonać niemalże cudu, by sprawiedliwości (i prawdy) stało się zadość.

czwartek, 25 czerwca 2015

Lee Child - Podejrzany [recenzja]

Lee Child zaczyna bawić się konwencjami. W przypadku Podejrzanego sięga po sprawdzony (i jakże nośny) motyw seryjnego zabójcy. 
Jack Reacher wciąż przyciąga kłopoty. Pewnego razu postanawia pomóc właścicielowi nowojorskiej restauracji, zastraszonemu przez mafię zbierającą haracze. Pomimo skutecznej i z pozoru ukrytej akcji wpada on w ręce FBI. Okazało się, że (nazwijmy to) wypadek za restauracją, w wyniku którego z rąk Reachera ucierpiało dwóch mężczyzn, jest dowodem w sprawie przeciwko niemu. By ocalić skórę musi zgodzić się na współpracę z Biurem.
Reacher trafia do grupy dochodzeniowej badającej morderstwa dokonane na kobietach - żołnierkach, które padły ofiarami molestowania seksualnego, zgłosiły sprawę do władz, po procesach odeszły ze służby, a teraz nie żyją. Na razie ofiary są dwie, ale według wszelkiego prawdopodobieństwa to dopiero początek działań mordercy.
Okazuje się, że Reacher znał każdą z zamordowanych. Tworząca portrety psychologiczne Julia Lamarr tworzy teorię, z którą nijak nie chce zgodzić się Reacher. Para od początku nie przypada sobie do gustu. Atmosfera wciąż się zagęszcza, aż do momentu w którym ginie kolejna kobieta. Czas przyspiesza, ekipa dochodzeniowa musi zmobilizować wszystkie siły, by zatrzymać koszmarną falę zbrodni.
Lee Child w dobrej formie. Jak zwykle składa wszystko na karb osiłka o wyostrzonych cechach myśliwego - Jacka Reachera. Ten pewny siebie, dumny i odważny były wojskowy idzie na wojnę z całym światem i za każdym razem ją wygrywa. Do letniego poczytania.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Magdalena Tulli - Szum [recenzja]

Od wielu lat próbuję przekonać się do pisarstwa Magdaleny Tulli. Miałam wielką nadzieję, że tym razem się uda. Bez rezultatu. Doceniając talent i kunszt, nie potrafię polubić poetyckiego stylu autorki, jej sposobu narracji. Mimo to mam za sobą lekturę Szumu.
Ostatnimi czasy zabieram się do książek z mocnym rytem autobiograficznym, tak jest i tym razem. Autorka wraca do czasów swego dzieciństwa, które w żadnym razie nie można nazwać sielskim. Córka byłej więźniarki obozów koncentracyjnych, która na skutek traum wyniesionych z tamtych straszliwych miejsc nie potrafiła zapewnić dziecku czułości ni należytej uwagi. Zimna, twarda, jakby rozczarowana dzieckiem, pozostawiła trudne wspomnienia. Ponadto temat swej przeszłości obarczyła ciężkimi kajdanami tabu, nie pozostawiając szans na wspólne przepracowanie tematu, emocji.
Samotnej, bardzo wrażliwej dziewczynce bardzo było trudno dorastać w takich warunkach. Może dlatego zaczęła sprawiać trudności wychowawcze. Kolejne wezwania do szkoły, brak obecności ojca kończą się dla niej przyjmowaniem środków uspokajających.
Strach i niepewność towarzyszą bohaterce / autorce również wtedy, gdy sama osiąga już dorosłość, jest matką...
W dojrzałym życiu mocnym wsparciem był mąż, który podczas rodzinnym spotkań stawał po jej stronie, nie gardził, nie szydził.
Obcość, brak dostosowania, wielka samotność, poszukiwanie zrozumienia wśród innych, znaczą życie bohaterki.
W pewnym sensie udaje się jej dotrzeć do sedna. Poprzez opiekę nad starą, schorowaną matką dowiaduje się wielu rzeczy, które były dotąd zabronione. Majacząca matka sięga do obozowych wspomnień. Przeszłość zaczyna się rozjaśniać...
Tulli jest niezmiernie specyficzną autorką. Mocną, intensywną, bardzo charakterystyczną.
Szum jest tego najlepszym przykładem. Świadczy on o wielkim talencie Tulli, jednak jest on na tyle charakterny, że dla wielu trudny w odbiorze.
A ja dalej szukam dostępu do autorki, nie składam broni.

sobota, 20 czerwca 2015

Anna Janko - Mała Zagłada [recenzja]

Och, jaki mam problem z twórczością Anny Janko! Nie lubię jej języka, sposobu narracji, jestem zupełnie zniechęcona Dziewczyną z zapałkami. Tamta książka dała mi (bardzo zresztą subiektywny) obraz jej sposobu na literaturę i opowiadanie, kompletnie różny od tego co leży w obszarze moich sympatii i zainteresowań.
Tutaj muszę jednak (mimo całej niechęci) oddać autorce sprawiedliwość i szacunek. Mała Zagłada jest inna. Wiele jej składowych konstrukcyjnych mnie bulwersuje (jak choćby rozprawianie o zbrodniach między Tutsi a Hutu czy też namolne powracanie do faszystowskich obozów zagłady i wyłuskiwanie swego zdania o nich), gdyż uważam, że autorka nie jest w żadnym razie autorytetem, którego opinia miałaby jakikolwiek sens, więc czytanie jej dywagacji nad wojennym stanem rzeczy jest dla mnie męczące i niewygodne, bo drażniące.
O ile fabularyzacja dnia pacyfikacji rodzinnej wsi matki autorki (1 czerwca 1944 roku, wieś Sochy na Zamojszczyźnie) porusza i wzdryga, o tyle dalsze rozważania nad kondycją współczesnego świata, nad określeniem zła i tego, czym się staje, czym jest, w jakiej formie trwa wydaje mi się wydumane, by nie powiedzieć wymuszone. Zwyczajnie (bez urazy) wydaje mi się (tak to odbieram jako czytelniczka), brakuje autorce prerogatyw, by wysnuwać wnioski, by ferować wyroki, by być zasadniczą i pewną swego.
Niemal każda rodzina ma swoje historie wojenne, które są jednoznacznie bolesne i niepowetowane. Ja też mam taką opowieść.
Jakkolwiek nie można ogarnąć rozumem wielości zła jaką wyrządzili w tamtym czasie hitlerowcy, jakkolwiek nie da się opisać ogromu cierpienia, ba! - nie da się go ogarnąć umysłem, to jednak to wszystko miało miejsce, a teraz potrzebuje przypomnienia, zwrócenia uwagi, nawiązania do losów ludzi, których jednym grzechem było zamieszkiwanie tej, a nie innej wioski.
Wielkie wrażenie robią na czytelniku te fragmenty, które poświęcone są małej Reni, która w latach 40. była kilkuletnią zaledwie dziewczynką, ale i tak najstarszą z trójki rodzeństwa. Gdy widzi śmierć własnych rodziców, gdy dociera do niej, że teraz na zawsze już pozostanie sama na tym świecie, jest to bardzo ponura perspektywa. Czytelnik identyfikując się z bohaterką też odczuwa ten smutek i boleść, dojmującą samotność i strach przed przyszłością, bo jaka może ona być po tym, co zdarzyło się 1 czerwca...
W tej materii Anna Janko poradziła sobie kompletnie, Gdy skończyła jednak monolog Reni, a zaczęła własne wynurzenia na temat komunizmu, wojen współczesnego świata itp. poczułam mocny zgrzyt i ten właśnie brak kompetencji. Trzeba być nie lada autorytetem, o wielkiej wiedzy by móc opowiadać i snuć wnioski na takie tematy. Mnie brakuje odwagi, ustępuję pola mądrzejszym. Szkoda, że w tej kwestii autorka nie zachowała ostrożności.
Część fabularna, opowieść o pacyfikacji i odczucia Reni absolutnie wciągające, wnioski i refleksje Anny Janko nad współczesnym światem, dla mnie, absolutnie nie do przyjęcia.

czwartek, 18 czerwca 2015

Ewa Świerżewska, Jarosław Majewski - Co czytali sobie kiedy byli mali? [recenzja]

Cóż za urocza książka, jakby napisana specjalnie dla mnie. Lubię poznawać gusta literackie artystów, którzy są mi szczególnie bliscy (Cygan, Gajos, Turnau), a także tych, których szanuję ze względu na osiągnięcia, osobowość (Bralczyk, Wajda, Kamiński).
Jak miło jest odkryć, że tak naprawdę fascynowały nas te same postaci literackie (często pojawiał się Koziołek Matołek czy Dzieci z Bullerbyn), czy autorzy (Brzechwa, Nesbith, Molnar).
Każda z opowieści dotyka odległej przeszłości, dzieciństwa i czasów dawno minionych. Każdy kolejny interlokutor ujawnia tajemnice dzieciństwa, wspomina tamte czasy, obyczaje, rodzinne historyjki.
Dużym plusem są też fotografie okładek tych ulubionych książek. Wiele z nich to absolutne perły graficzne, bardzo stare, które dziś znajduję już tylko w antykwariatach, a i to rzadko.
Zdjęcia kolejnych bohaterów przedstawiają ich w dzieciństwie, co również bardzo sympatycznie wpływa na atmosferę czytania i odbiór książki.
Serdecznie polecam tę lekturę jako odpoczynek od codzienności, przypomnienie sobie własnego dzieciństwa, a przede wszystkim przybliżenie znanych postaci, które (być może) dzięki tej lekturze staną się czytelnikowi bliższe, sympatyczniejsze, czy bardziej zwyczajne.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Lee Child - Wróg bez twarzy [recenzja]

Kolejna z serii powieści o Jack'u Reacherze. Całkiem udana, na pewno lepsza niż poprzedzający ją Uprowadzony.
Tym razem spędza on czas w sennym miasteczku, gdzie zatrzymał się na dłużej, by dorabiać... kopaniem basenów.
Spokój naszego bohatera zakłóca pewnego dnia prywatny detektyw, który go poszukuje. Reacher nie przyznaje się do tego kim jest. Krótko po ich spotkaniu detektyw zostaje zamordowany. Jack nie ma innego wyjścia, musi odkryć kim był człowiek, który go szukał.
Tropy zaprowadzą Reachera do przeszłości, w której dużą rolę odgrywał generał Garber i jego piękna córka Jodie. Wspólnie z nią odkrywa, że detektyw działał na polecenie pary staruszków poszukujących zaginionego w Wietnamie syna.
Reacher przejmuje śledztwo, a tym samym dotyka bardzo zagadkowych i niebezpiecznych wątków historii. Wszystkie tropy prowadzą do niejakiego Hobiego, koszmarnego, przerażającego, bezwzględnego kryminalisty, który w sytuacji zagrożenia nie ma żadnych oporów. Własnie nastała taka sytuacja, Reacher staje w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Jak sobie z nim poradzi?
Lee Child ukuł sobie w głowie pewien schemat, który przyniósł mu niesamowitą popularność. Pomysł prościutki, a jaki chwytliwy: jeden człowiek z mocną przeszłością, przyzwoity, rycerski, diablo inteligentny i do tego sprawny jak jakiś nie przymierzając robot. 
Co i rusz wpada w koszmarne kłopoty, zawsze towarzyszy mu w tych kłopotach piękna i równie zdolna kobieta, a potem następuje wielki i oczekiwany zewsząd happy end.
A czytelnik, mimo całej wiedzy o tym schemacie kupuje, czyta kolejne odsłony przygód Reachera i nawet nie ma autorowi za złe tego szablonowego podejścia do literatury popularnej. 
No nic, idę po kolejną część. 

niedziela, 14 czerwca 2015

Lee Child - Uprowadzony [recenzja]

Od początku ta książka nie przypadła mi do gustu. Rozumiem, że Jack Reacher stworzony został po to, by wpadać w tarapaty, a potem koncertowo z nich wychodzić. W tej odsłonie jest zbyt duże nagromadzenie nieprawdopodobnych sytuacji i zdarzeń. Najpierw zostaje on porwany wprost z ulicy, tylko dlatego, że znalazł się w pobliżu kulejącej kobiety, której chciał pomóc. Przez napastników wzięty za jej towarzysza, zostaje zamknięty w pędzącym samochodzie wraz z rzeczoną Holly Johnson, agentką FBI, która jest na tyle ważna, że zostaje ofiarą porywaczy.
Reacher głowi się dla czego to właśnie ona padła ofiarą agresji przestępców. W pewnym momencie podróży wszystko staje się dla niego jasne. Z każdą kolejną stroną sytuacje zakładników ulega jednak pogorszeniu, Reacher staje przed naprawdę trudnym zadaniem, nie tylko uwolnienia Holly, uratowania siebie, ale też... ocaleniem świata.
Tak, tak, tutaj następuje nieprawdopodobna historia o tym, jak pewien szaleniec próbuje stworzyć autonomiczne państwo na terenie USA, a przy tym stworzyć militarną potęgę.
Za dużo tego dobrego jak dla mnie. Do całej tej szaleńczej zabawy dołącza poza FBI, żandarmeria wojskowa, prezydent i parę innych ważnych głów, które uatrakcyjniając fabułę, powodują, że jest ta książka coraz mniej wiarygodna.
Mimo zrozumienia dla autora i jego zamysłów fabularnych nie kupuję tej opowieści. Zbyt wiele wrażeń jak na jedną książkę.
Mimo to chętnie przeczytam kolejne przygody Reachera, może się zrehabilituje...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Małgorzata Halber - Najgorszy człowiek na świecie [recenzja]

Zazwyczaj nie przejmuję się opiniami innych ludzi. Są wyjątki od tej reguły. Wyjątkiem jest debiut Małgorzaty Halber. Wszystkie osoby z którymi rozmawiałam o tej książce, są pod wrażeniem zarówno treści, sposobu opowiadania, jak i podejścia do problemu. Dla mnie zaś ta książka to jeden wielki zamęt przyprawiony pretensjonalnością.
Z drugiej strony wygląda to wszystko na relację spisaną na gorąco, swoistą autoterapię, gdzie pełno emocji, rozgorączkowania, gdzie istnieje tak naprawdę jedna tylko osoba, w tym przypadku główna bohaterka, Krystyna. Ja, o mnie, dla mnie, moje uczucia, moje troski, moje problemy, ciągła prywata i basta, o tym jest ta książka. Skoro jednak na warsztat bierze się własne uzależnienia, trudno o pisanie o szerszym świecie, a jednak, mimo znajomości kontekstu, bardzo mi to podejście przeszkadza.
Problemem było dla mnie też nieodnoszenie się do osoby autorki. Na ile Krystyna jest Małgorzatą, na ile wydarzenia i odczucia głównej bohaterki są tymi, które charakteryzowały pisarkę? Te pytania wciąż do mnie wracały i przeszkadzały w lekturze.
Dłużyły mi się w nieskończoność perypetie bohaterki. Nudziły powtarzane, ale ubrane w inne słowa te same myśli, czyny, odczucia, sytuacje. Jeśli miało to spotęgować efekt, to według mnie się nie udało. Mimo lekcji jaką daje Umberto Eco w odniesieniu do Imienia róży (gdy przez dziesiątki stron Wilhelm i Adso wspinają się pod górę, czytelnik staje się znużonym przez ciągłe tkwienie w tej wspinaczce wraz z bohaterami. Autorowi chodziło o to, by i czytelnik poczuł trud piechurów), tutaj ten zabieg kompletnie się nie powiódł.
Tak samo rzez się ma w przypadku fragmentów prac domowych, jakie bohaterka musiała wykonywać na terapii. Materiał ten przeszedł bez echa, miał potencjał, ale nie został wykorzystany, po prostu został rzucony w między strony i już.
Przyczepię się jeszcze pewnych zabiegów stylistycznych, które kazały autorce kończyć niektóre zdania fragmentami np.sloganów reklamowych. Miałkie i tandetne.
Mimo rozczarowania jakie przyniosła mi ta książka myślę sobie, że autorce była ona potrzebna, być może pozwoliła uporać się z pewnymi zagadnieniami, może pomogła w byciu. Z tego punktu widzenia książka była potrzebna.
Literacko mnie nie przekonała, ale jestem w mniejszości.

niedziela, 7 czerwca 2015

Zdzisław Beksiński - Opowiadania [recenzja]

Po pierwsze: bardzo staranne, gustowne wydanie. Po drugie: zaskoczenie - Beksiński pisał opowiadania, Po trzecie: ciekawość - o czym?
Dzięki Tomaszowi Chomiszczakowi, który zebrał i opracował teksty, wiemy, że powstały one na fali twórczych poszukiwań. W latach sześćdziesiątych (między '63 a '65) Beksiński szukał nowego kierunku dla swej twórczości, odrzucił wówczas fotografię, zaczął prób literackich.
Podejrzewałam, że pisarskie przymiarki będą zbliżone do tych wszystkich wytworów artysty, które znałam do tej pory. Nie sądziłam jednak, że będą one tak sugestywne, obrazowe. Czytając Opowiadania widziałam obrazy.
W większości z nich dominuje ponury jesienny krajobraz, pełno tu mrocznych lochów, przerażających, przytłaczających budowli, snujących się cieni. Nie brakuje też zmarłych.
Co krok trafia się na kogoś prześladowanego, uciekającego, bojącego się, znękanego. Osobną kategorię stanowią ciemiężyciele i prześladowcy, których też tu nie brakuje. Atmosfera jest ciężka, duszna, pełna trwogi i strachu. Dominuje sceneria jak z sennego koszmaru, spotęgowana jeszcze poprzez elementy dewiacyjne i wynaturzone. W zasadzie strach się bać. Co znamienne, wszelkie te próby są bardzo porządne literacko, choć tematyka taka straszna i mroczna. Beksiński posługiwał się krótkimi, bardzo zwięzłymi zdaniami. Lakonicznie, ale treściwie i dobitnie.
Uzupełnieniem opowiadań są szkice, równie mroczne i sugestywne co słowa, a przy tym wyglądają na porzucone podczas pracy, niedokończone.
Bardzo to trudna lektura, wymagająca poświęcenia, uwagi. Z jednej strony intryguje, z drugiej odpycha, przeraża.
Cóż za niejednoznaczne doświadczenie! 
Beksiński zawsze będzie mi się kojarzył z mrocznością, posępnością, grozą. Ta proza tylko spotęgowała wrażenie.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:







Antoni Marianowicz - Akademia Pana Brzechwy [recenzja]

Uwielbiam książki wspomnieniowe, nic na to nie poradzę. Jeśli dodatkowo dotyczą one postaci szczególnie mi bliskich, wówczas świat zanika, zostaje tylko książka.
Tak było i tym razem. Nie sposób było się oderwać od wspomnień o niezrównanym Brzechwie. Już początek jest ciekawy, jako pierwsza wypowiada się starsza siostra poety. Dzięki jej opowieści nabiera on ludzkiego wymiaru. Zabawna jest historyjka o tym jak szukała ona stancji dla brata w Piotrogrodzie, nieopatrznie umiejscowiła go w... domu publicznym. Wspominała także jak w Kazaniu zapisał się na studia... weterynaryjne, które rzucił, gdy tylko przyszło do krojenia żab. Z kolei w czasie dość wczesnej młodości zapałał uwielbieniem do twórczości Oscara Wilde'a, co zaowocowało... fizycznym upodobnianiem się do ulubionego autora. Wiele jest w jej opowieści dykteryjek, które rozczulają, wzruszają, ale dają też wyobrażenie o czasach i ludziach.
Kolejne wspomnienia spisane są ręką bliskich mu osób, przyjaciół, współpracowników, kolegów, którzy przez całe lata obserwowali jego rozwój, inni dołączali do grona zaufanych później. Jeden ze studenckich znajomych wspominał, że Janek po skończeniu prawa na UW, zarabiał na życie pisząc piosenki i skecze dla znanych kabaretów, ukrywając się pod pseudonimem Szer-Szeń. 
W zasadzie Brzechwa odstawał od pokutującego powszechnie obrazu poety. Nie dość, że wysoki, postawny, to jeszcze elegancki, wytwornie ubrany, z nienagannymi manierami. Całe życie uwielbiał dobre jedzenie i piękne kobiety, był niezmiernie kochliwy i bardzo uczynny wobec potrzebujących. Był wielkim estetą, za przykład niech posłuży informacja podana przez jednego z wspominających go. Okazuje się, że nie znosił skreśleń, gdy sytuacja wymagała wprowadzenia poprawek, swym starannym pismem... przepisywał całą stronicę.
Na koniec krótka, malownicza anegdotka. Gdy pełnił Brzechwa służbę wojskową w Warszawie, zdarzyło mu się otrzymać rozkaz odprowadzenia koni do innej jednostki. Na Krakowskim Przedmieściu zwierzęta niestety się rozbiegły, skonfundowanemu poecie pomagali łapać owe nieszczęsne konie przechodnie...
Ze wspomnień wyłania się Brzechwa o wielkim sercu, pomocnej dłoni, kochliwym charakterze, ale też prawej i mocnej osobowości.
Był znakomitym prawnikiem (zasługi na polu praw autorskich), doskonałym twórcą piosenek i skeczy, genialnym poetą dziecięcym, ale także wdzięcznym słuchaczem, dobrym przyjacielem, ciekawym człowiekiem.
Dzięki takim książkom nabiera się chęci do powrotu do dawnych lektur,  do spojrzenia na nowo na to co pozornie znane. Wspomnienia zmieniają perspektywę.

wtorek, 2 czerwca 2015

Lee Child - Poziom śmierci [recenzja]

To moje drugie spotkanie z Jackie'm Reacherem, tym razem jest to pierwsza z serii książek o porywczym i wiecznie pakującym się w kłopoty byłym wojskowym. W zasadzie kolejność nie gra roli. Każda z książek to zamknięta opowieść, pozbawiona szczegółów z życia głównego bohatera, szczegółów, które wymagałyby powrotów do innych części. I dobrze. Lee Child obliczył swą pokazową serię na spektakularne efekty, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, wielkie tajemnice, przemoc, jednostkę przeciw systemowi i cały ten misterny układ przyniósł mu niebywałą popularność.
Jak na kogoś kto od kilkudziesięciu lat codziennie pali marihuanę, a do tego żywi się kawą, jest on osobą niebywale twórczą i płodną w pomysły fabularne.
Pierwsza część cyklu o byłym majorze armii amerykańskiej sytuuje się w maleńkim miasteczku Margrave w stanie Georgia. Jack z lubością pędzi żywot włóczykija. Jedzie tam, gdzie poprowadzi go mapa, nie ma domu, adresu, ni samochodu. Przemieszcza się pociągami i autobusami i własnie z autobusu postanawia wysiąść w sennym Margrave.
Ledwo dociera do centrum miasteczka już zostaje aresztowany. Przedstawia się mu zarzut zabójstwa, co gorsza, jest na to świadek. Reacher trafia do więzienia, na tak zwany poziom śmierci, czyli oddział dla dożywotnich skazańców, którzy rządzi się najbrutalniejszymi prawami. Postanawia on, że jeśli uda mu się przeżyć weekend w tym piekielnym miejscu, dowie się kto i dlaczego wmanewrował go w tę paskudną sprawę. Nie zdaje on sobie nawet sprawy na jak grząski grunt trafił. Kto by pomyślał, że senne i zapomniane przez świat miasteczko kryje tyle mętnych tajemnic....
Wielką wygraną tej książki, a także reszty z serii jest postać głównego bohatera, bezkompromisowego, odważnego, prawego i  bardzo inteligentnego mężczyzny, który sprytem i doskonałym przygotowaniem fizycznym pokonuje niemal każdą przeszkodę, jaka stoi na drodze do prawdy.
Lee Child oferuje czytelnikom kawał solidnej i, przyznajmy to szczerze, dość prostej rozrywki, ale w takie upalne dni ciężko skupić się choćby na Byciu i czasie Heideggera, Jack Reacher jest za to w sam raz.