Napisanie dobrego opowiadania jest sztuką, i to trudną. Nie każdy musi, nie każdy powinien się za nie zabierać. Po lekturze Zamieci..., wiem, że Läckberg powinna zostać przy powieściach. Łatwiej jej wtedy zbudować dramaturgię, oddać klimat, nawet dialogi są lepsze u niej w dłuższych formach.
Tutaj mamy nawiązanie do twórczości Aghaty Christie, może było to puszczenie oka do czytelnika, sama nie wiem.
Mamy więc zamknięte grono osób, trupa, bibliotekę, kominek i pogawędki przy pięknie nakrytym stole.
Policjant z Fjalbacki, Martin Molin zgadza się poznać rodzinę swojej nowej dziewczyny, Lisette. Uroczyste spotkanie ma odbyć się na chwilę przed świętami Bożego Narodzenia na małej, odosobnionej wysepce.
Molin ma złe przeczucia, całkiem słusznie, ponieważ już przy pierwszej uroczystej kolacji umiera senior rodu, Ruben. Okazuje się, że został otruty cyjankiem. Wszyscy są podejrzani, wszyscy mieli powody, by życzyć starszemu panu jak najgorzej. Obaj synowie, nawet wnuki.
Dodatkowo za oknem szaleje zamieć, wszyscy goście wyspy są na niej uwięzieni.
Martin zaczyna przesłuchania, poznaje rodzinne tajemnice, niesnaski, głęboko schowane sekrety. Dedukuje, szuka prawdy, nie zdając sobie sprawy, że śmierć wciąż czai się w pobliżu.
Opowiadanie w stylu Christie można potraktować jak hołd, całkiem słusznie oddany królowej gatunku. Mimo wszystko wolę, gdy Camilla jest sobą, powieściopisarką zmieniającą oblicze malowniczej Fjalbacki.
Nie żałuję jednak lektury tego opowiadania. Było pewnym urozmaiceniem, aczkolwiek ani fabuła, ani postaci bohaterów nie porywają. Po prostu Läckberg miała tu zbyt mało miejsca by rozwinąć skrzydła. Czekam na jej kolejne powieści.
Właśnie, z krótkimi formami różnie bywa. Czasami są świetne, a czasami czegoś im brakuje.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jestem ciekawa, chociaż z autorką nie miałam okazji się zaznajomić :)
OdpowiedzUsuńLackberg w krótkiej formie- muszę się przekonać.
OdpowiedzUsuń