piątek, 30 października 2015

Charlie LeDuff - Detroit. Sekcja zwłok Ameryki [recenzja]

Bardzo długo odkładałam lekturę tej książki, traktując ją jako nagrodę, wisienkę na torcie, opowieść wyczekaną.
I cóż, zawiodłam się. A wszystko przez bardzo intymny sposób narracji LeDuffa.
Autor pochodzi z Detroit, do którego wraca po latach spędzonych w Nowym Jorku, po latach podróżowania po świecie.
Zderza się z bankructwem wartości, ogromną przestępczością, strachem, niezwykłą korupcją i ogólną demoralizacją. Obserwuje też bardzo szybki upadek własnej rodziny, która nie miała szansy na opuszczenie miasta - widma.
Jego bracia tracą domy, pracę, poczucie własnej wartości i honor, siostra była prostytutką, siostrzenica popadła w nałóg alkoholowy. Kwiaciarnia matki raz po raz była niszczona i plądrowana. Nic dobrego.
Zamiast reportażu zrobiła się intymna opowieść o rodowej klęsce, której scenerią jest postępujący upadek miasta, które kiedyś było amerykańską stolicą motoryzacji, przemysłu, ewolucji.
Nędza, brak perspektyw, cała moc włóczęgów i bezdomnych, których przyrasta w zastraszającym tempie, to kolejne problemy włodarzy miasta, którzy miast rozwiązywać lokalne problemy defraudują publiczne pieniądze, a także zajęci są sprawami sądowymi, które toczą się w wyniku ich przestępczych i chciwych działań.
Katastroficzna, wręcz apokaliptyczna jest wizja miasta, w którym strażacy sami gotowi są wywoływać pożary, by strawić narkotyczne meliny, gdzie policja nie reaguje na zgłoszenia o znalezieniu zamarzniętych zwłok, zaś karetki przyjeżdżają już tylko na przedmieścia.
Reportażowi potrzeba odrobiny oddechu, spojrzenia z boku, świeżości. Charlie LeDuff zupełnie tego nie ma. Raz kreuje się na wielkiego dziennikarza, który porzuca światowe życie, by zgłębić przyczyny upadku swej małej ojczyzny. Innym razem tropi polityczne machloje, pije w szemranych spelunach i snuje megalomańskie opowieści o przyczynach, skutkach i prognozach dla całej reszty Stanów.
Kompletnie nieudana książka. Kiepski styl, autor, który niewiele ma do powiedzenia. I choć temat jest mocny i prawdziwy, to pod piórem LeDuffa zmienia się on w zdeformowany i wypaczony problem, który przestaje być dla czytelnika wiarygodny.

piątek, 23 października 2015

Eshkol Nevo - Neuland [recenzja]

1939 rok, Warszawa. Młodziutka Lili ulega fascynacji syjonizmem, dzięki czemu na chwilę przed wybuchem wojny udaje jej się dotrzeć do Palestyny.
Rok 2006, Tel Awiw. Wnuczka Lili, Inbar porzuca swoje dotychczasowe skomplikowane życie, by przeżyć przygodę w Ameryce Południowej i tam odnaleźć siebie.
Los sprawia, że natrafia ona na Doriego, trzydziestokilkuletniego jerozolimskiego nauczyciela historii, który w Peru poszukuje zaginionego ojca. Ibar dołącza do niego z potrzeby serca, nie zdając sobie sprawy z tego, jak szybko Dori stanie się dla niej najważniejszy.
Ta historia miłosna nie jest typowa, nie jest obliczona na dzisiejsze czasy, dlatego nie ma w niej pośpiechu, miałkości, natłoku słów, epatowania erotyzmem. Jest subtelna gra spojrzeń, czytanie gestów, rozumienie się bez słów, tęsknota z dotykiem drugiej osoby, hamowana jednak przez poczucie winy (bo w Izraelu zostali partnerzy obojga). I choć historia tych obojga jest mi najbliższa, to nie jest ona jedynym tematem książki.
Autor jest bezlitosny w opisywaniu współczesnego Izraela, nękanego bombami, z ciągłymi mobilizacjami do wojska, pełnego polityki i wspomnień o Shoah.
Młodzi ludzie po odbyciu zasadniczej obowiązkowej służby wojskowej uciekają z kraju, włóczą się po świecie, szukają wrażeń, które w jakiś sposób odwrócą ich myśli od tego co przeżyli w wojsku. Szukając ojca Dori wielokrotnie natyka się takich weteranów, patrzy na ich wybory życiowe i plany na przyszłość. Wszyscy szukają własnego miejsca na ziemi, pragną odkryć własną tożsamość. Neuland to powieść drogi, która jest środkiem do pokazania tego, jak wiele odcieni mają ludzkie losy. Niezwykła historia Maniego (poszukiwany ojciec), który po śmierci żony nie potrafi się otrząsnąć z bólu i cierpienia, poruszająca relacja Doriego i jego małego synka, pionierskie losy babci Lili, tragiczna historia rodzinna Inbar, a także bardzo ważne w książce motywy Żyda Wiecznego Tułacza oraz rozprawienie się z ideą syjonizmu.
Tak wiele tematów złączył autor, tak wiele słów które cisną mi się na usta, próbując opisać fabułę, ale są zbyt słabe, by dać wyraz temu, co przedstawił Nevo.
I choć dla mnie najpiękniejsza jest tu historia o miłości, która spada jak grom z jasnego nieba, to doceniam też wątki dotyczące izraelskiego spojrzenia na syjonizm, czy też ten opisujący rodzinne kryzysy i  brak zrozumienia na linii rodzic - dziecko.
Dużo treści, wiele wątków, ale wszystkie znakomicie połączone, spójne i ciekawe. 

poniedziałek, 19 października 2015

Elżbieta Baniewicz - Dymna [recenzja]

Pisanie biografii to trudna sprawa. Trzeba odnaleźć w sobie ogromne pokłady obiektywizmu, rzeczowości i dużą dozę neutralności, które to cechy pozwolą na takie ujęcie tematu, by zwolenników opisywanego bohatera / bohaterki usatysfakcjonować, zaś ewentualnych przeciwników do reszty nie zniechęcić.
Baniewicz przesadziła.
Podziw i admiracja, jakimi obdarza Annę Dymną powodują, że książka ta jest przesadzona, komplemenciarska. Autorka i jej komentarze bywają minoderyjne i przypochlebne. Momentami nieznośne.
 Zastanawiam się teraz czy są jakieś elementy, które ratują tę biografię? Są. To wypowiedzi samej bohaterki: wspomnienia całkiem prywatne, ale nade wszystko te zawodowe odkrywające kuchnię teatralną, wskazujące najistotniejsze elementy pracy z najznamienitszymi reżyserami i aktorami, anegdoty z planów i licznych podróży zagranicznych z głośnymi spektaklami. Jak wiele znaczył teatr (nie było to tak dawno temu!), jak wielką cieszył się estymą i uznaniem. Był wyznacznikiem trendów, zachowań społecznych, przynosił radość, szeroką gamę doznań estetycznych, ale przede wszystkim mówił o czymś. Dziś poza nielicznymi wyjątkami (poruszająca mnie Wycinka Lupy, Francuzi Warlikowskiego i irański teatr lalek ze spektaklem Count to one w reż. Yase Tamam) teatr jest marną kopią szmirowatych telewizyjnych tworów, gdzie wynosi się na ołtarze miałkość i trywialność, prostactwo mylone z prostotą, a także społeczny ekshibicjonizm, nie pozostawiający miejsca wyobraźni. Przerażające, ogłupiające... Nie o tym jednak.
Wracając do Dymnej. Miała szczęście zakosztować teatralnego sensu. Zagrała też kilka udanych ról filmowych i telewizyjnych. Duży sukces. Jednak o jej wielkości świadczą działania z zupełnie innych kategorii. Mnie zdobyła stworzeniem krakowskiego Salonu Poezji, a także swą działalnością charytatywną (fundacja Mimo wszystko, festiwal Zaczarowanej piosenki, który dla wielu niepełnosprawnych jest spełnieniem marzeń).
Kobieta instytucja, czasem taran, czasem trzpiotka, chyba też dobra przyjaciółka i człowiek o niezwykłej sile ducha. Wielość ciosów, jakie zgotowało jej życie wyostrzyło jej zmysły, ale też utwardziło skórę. Duży bagaż życiowych doświadczeń, wiele wyzwań, jeszcze więcej zwycięstw, przede wszystkim nad sobą. Wielka sprawa.
Szkoda tylko, że ubrana w  cukierkowe szaty uszyte przez Baniewicz. 

niedziela, 18 października 2015

oprac. Marek S. Fog - Absurdy Polski międzywojennej [recenzja]

Uwielbiam takie zbiory! Kompilacje dowcipów, humorów sytuacyjnych, legendarnych postaci, odniesień do historii urzekają i dają wielką przyjemność poznawczą.
A dodatkowo w tym wypadku kilka stron, cały rozdział poświęcony jest jednemu z moich ulubieńców - Bolesławowi Wieniawie - Długoszowskiemu. Bardzo cenię sobie jego dowcip i poczucie humoru: inteligentne, lekkie, zabarwione absurdem. Wspaniała mieszanka, i jakże rzadka dzisiaj! I do tego najprawdziwsza ułańska fantazja, która popchnęła go do wjeżdżania na koniu na  schody pierwszego piętra hotelu Bristol. Wiele jest opowiastek o nim, ale to tylko jeden rozdział książki. Reszta, ukazująca absurdalne sytuacje dwudziestolecia międzywojennego są równie ciekawe, czasem zabawne, czasem zaskakujące, innym razem nieprawdopodobne.
Intrygujący jest rozdział zawierający ogłoszenia drobne (gdzie pojawiają się takie smaczki jak na przykład: Oddam usługi intymne pani bogatej bez względu na wiek), satyry czołowych polskich twórców, dowcipy.
Okazuje się, że wiele zagadnień nie traci na wartości: ówcześni komentatorzy, satyrycy, rysownicy nie mieli litości dla tak zwanych ubezpieczalni społecznych, których lichwiarskie stawki mają swoje odzwierciedlenie i dziś. Lata dwudzieste to także czas marzeń o piękniejszej i nowocześniejszej stolicy, stąd projekt metra i... Świątyni Opatrzności Bożej, której projekt był daleko bardziej estetyczny niż paskudztwo, na które przychodzi mi dzisiaj patrzeć...
Zdumiewające są niektóre obserwacje, ciekawe spojrzenia na ówczesnych rządzących, społeczeństwo. Książka idealna dla sympatyków tamtej epoki, budząca nostalgię, ale też pytanie o aktualność ówczesnych absurdów...

piątek, 16 października 2015

Jan Brzechwa - Brzechwa dla dorosłych [recenzja]

Cóż za gratka dla miłośników twórczości poety! Na początek dostajemy nastrojowe liryki, później zmieniamy nastrój na coraz bardziej fircykowaty i trzpiotowaty. Czytam wiec bajki z morałem, urocze, zabawne skecze i jednoaktówki, a także historie z dreszczykiem - opowiadania z drastyczne.
Ta publikacja to nie tylko wspaniały materiał poznawczy pokazujący rozległe zainteresowania autora, ale przede wszystkim krytyczne spojrzenie na ówczesne czasy, rozliczne smaczki obyczajowe i polityczne, które dzisiaj nie tyle trącą myszką, co dla większości są kompletnie niezrozumiałe. Jakże interesujące są opisy przedwojennej Warszawy, będącej wielokrotni tłem dla wielu sytuacji i utworów. Nic to jednak - należy uzupełniać takie braki, poznawać wspaniały język, słownictwo, delikatny, subtelny, ale też ten bardziej dosadny dowcip i humor sytuacyjny.
Jak bardzo zmieniły się czasy, zachowania, gdzie zaginęła subtelność - czy ktoś jeszcze pamięta to pojęcie i jego znaczenie? Ech...
Z drugiej strony wiele z poruszanych tu zagadnień wcale nie straciło na znaczeniu: literatura  poezja wciąż poruszają się w tematyce miłości, zazdrości, wzgarda.
Wspaniała książka, o której nie sposób pisać inaczej niż bez zachwytów, po wtóre - trzeba ją przeczytać, nie zaś o niej pisać. Nikt nie odda atmosfery i talentu Brzechwy lepiej niż on sam. Do książek zatem!

środa, 14 października 2015

Wisława Szymborska - Błysk rewolwru [recenzja]

Po lekturze przedmowy do tej książki miałam bardzo mieszane uczucia. W zasadzie część właściwa nie zmieniała mojego nastawienia. Rzecz w tym, że po śmierci poetki rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie tego, co można by jeszcze przedstawić publiczności.
Autorka nie chciała ponoć ogłaszać tych wszystkich swoich tworów, które zdawały się być najbardziej osobistymi. Tutaj jednak potraktowano wolę Szymborskiej z dużą dezynwolturą, zupełnie bez ceremonii.
Tom zawiera jej listy, notatki, wersje pierwotne utworów, a także... pierwsze zachowane rysunki małej Wisławy. Są zdjęcia, przedruk starannie wykaligrafowanego utworu z 1935, który mimo błędów ortograficznych pretendował do miana jednego z niewielu dokonań prozatorskich noblistki.
Nikogo nie tłumaczą wyjaśnienia, że i tak za jakiś czas kto inny sięgnąłby po pamiątki po Szymborskiej, kto inne by je opublikował, więc czemu nie zrobić tego teraz, gdy pozostaje ona w świeżej pamięci przyjaciół (książka wydana w 2013 roku). Kompletny niesmak, plus ja gapa, która to wszystko przeczytałam.
Na koniec mimo całego rozdrażnienia publikacją dodam kilka słów o niezwykłym poczuciu humoru Szymborskiej, który przenika do czytelnika z każdej strony. Bardzo zabawne są tak próby z gatunku lepieje, który zmyśliła sobie poetka. Mnie najbardziej przypadł do gustu ten: Lepsze już spektakle Lupy, niż ten krupnik, a w nim krupy.
Jest też kilka przysłów nadrealistycznych (Kto pija, temu mija.) i wiele innych zabaw językowych.
Czyta się z wyrzutem sumienia, bo przecież autorka nie chciała tego rozgłaszać...

wtorek, 13 października 2015

Ludmiła Ulicka - Daniel Stein, tłumacz [recenzja]

Wszystko bardzo dobrze rokowało. Niezmiernie przypadła mi do gustu forma książki - zbiór listów, wspomnień, depesz, wywiadów, dzienników bohaterów, którzy w różnym stopniu dominują w poszczególnych jej partiach. Przeplatają się tu między sobą wątki, losy ludzi, a wszystko to ma pewien łącznik, którym bez wątpienia jest Daniel Stein.
Ta fikcyjna postać wzorowana była na prawdziwym Danielu Oswaldzie Rufeisenie, polskim Żydzie, który został katolickim duchownym, a na dodatek postanowił wyjechać do Izraela, by tam organizować kościół rzymskokatolicki. Cóż za niesamowita mieszanka znaczeń i wykluczeń, a wszystko to tkwiło w jednym człowieku. Uczynienie takiej postaci głównym bohaterem książki było bardzo ryzykowne. Sytuacje i historie (nawet najbardziej nieprawdopodobne) dziejące się w życiu, bardzo kiepsko wypadają w literaturze: płasko, sztucznie, niemożliwie.
Ulicka wielokrotnie dała tego przykład w opisywanej książce. O ile wspomnienia wojenne Daniela, który ratował Żydów z getta są interesujące i prawdopodobne, to dalsze opowieści o nim stają się nieznośnie afektowane, opisujące człowieka bez wad. Nie jest to najmocniejszy zarzut. Dużo gorzej wypadają przelewające się przez karty powieści przekonania autorki, która wkłada je w usta kolejnych bohaterów. Bardzo dużo tutaj przemyśleń religijnych, odautorskich rozwiązań i komentarzy, przez co czasem jest tu zbyt wiele publicystyki, czasem egzaltacji i nieznośnej pretensjonalności. By mówić o pewnych kwestiach trzeba mieć wielki talent i jeszcze większą wiedzę. Autorce tego zabrakło.
Daniel Stein nazwany jest tłumaczem i nie chodzi tu bynajmniej o talent lingwistyczny. Poprzez swoje zawodowe (czy też powołaniowe) doświadczenia jest on łącznikiem między światami: agnostycznym, arabskim, żydowskim i katolickim. Jak trudny to dialog widać po perypetiach księdza Steina. Jednakowoż bardziej obrazowe byłoby oszczędne (w sensie poglądów i słów) opisanie tych zagadnień. To, co niedopowiedziane i zostawiające pole wyobraźni jest bardziej wyszukane, ciekawsze, tajemnicze. Gdy wciąż musimy przedzierać się przez tyrady poszczególnych bohaterów, czar pryska, książka staje się nużącym, męczącym obowiązkiem.
Szkoda, ponieważ z technicznego i konstrukcyjnego punktu widzenia powieść ta miała potencjał.
Akcja rozrzucona po całym świecie (Czechy, Boston, Izrael, Litwa, Rosja, Polska, Watykan), różnorodność i mnogość bohaterów, co daje wiele możliwości w budowaniu charakterów, są potencjałem, który nie broni się w obliczu fabuły, zbyt ciężkiej, by stać się interesującą.
Co do treści: losy Daniela Steina, chłopaka, który przeżył wojnę, ratował pobratymców z getta, potem wstąpił do klasztoru, wyjechał do Izraela, gdzie musiał mierzyć się z brakiem zrozumienia i trudnościami. Wciąż otaczają go ludzie, mniej lub bardziej z nim związani: para lekarzy, których uratował z emskiego getta, dziewczynka, która przyszła na świat w partyzanckim lesie, a także siostra zakonna w kryzysie powołania, czy młoda Niemka pragnąca odkupić winy dziadka hitlerowca. Wszyscy ci ludzie ulegają czarowi Daniela, który przez całą powieść powoli odsłania przed czytelnikami kulisy swego życia.

sobota, 10 października 2015

Daniel Silva - Wielki skok [recenzja]

Od czasów Angielskiej dziewczyny (tu recenzja) jestem wielką entuzjastką twórczości Silvy. Tak rzadko mam do czynienia z wciągającą powieścią szpiegowską, że każda kolejna jego książka jest dla mnie dużą frajdą. Wielki skok jest dla mnie dodatkowo ekscytujący ze względu na osobę głównego bohatera - Gabriela Allona. Agent Mossadu, przyszły szef Biura, a także miłośnik i konserwator malarstwa, który w jednej chwili restauruje nastawę ołtarzową weneckiego kościoła, a drugiej zaś szuka mordercy kolekcjonera sztuki. Brzmi banalnie? I co z tego? Współczesna powieść szpiegowska musi skrzyć się od akcji (a także jej zwrotów), mnogości wątków, barwnych postaci, wielkiego świata.
Kumulacja intryg, wspaniałe europejskie miasta, zawrotne tempo, a także bystry umysł Allona, który musi zmierzyć się z najpotężniejszymi i najgroźniejszymi przestępcami świata, oto esencja powieści.
Gabriel Allon zostaje wezwany przez włoskiego szefa wydziału zajmującego się poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki. W dość perfidny sposób nakłonił on Allona do pomocy w odnalezieniu jednego z najcenniejszych obrazów świata. Gabriel angażuje do pomocy bardzo wiele osób zarówno z kręgów sztuki, ale też pospolitych rzezimieszków, zawodowych morderców, wielu szpiegów, a także cywilów, nie mających nawet pojęcia w jak wielkiej akcji biorą udział. Analityczny, ale też obdarzony wielką wyobraźnią Allon z finezją i polotem przesuwa kolejne pionki, nieustannie zbliżając się do finału, tradycyjnie zaskakującego.
Bardzo interesujące jest czytanie o metodach wywiadowczych, siatce powiązań, a także działaniach operacyjnych najsprawniejszych agentów świata. Nawet jeśli fikcja tu przedstawiona niewiele ma wspólnego z prawdą. Nieistotne, Liczy się wyobraźnia autora, a także jego zdolności konceptualne i wizje.
Wielki skok to solidna dawka emocji, wrażeń, momentami zapierających dech w piersiach. Daje zapomnienie, pozwala zajrzeć do innego, całkiem odległego świata, ale przede wszystkim spełnia niegdysiejsze marzenia o byciu szpiegiem. Jest też ciekawym zagadnieniem kwestia tego, jak dawny archetyp rycerza w lśniącej zbroi ewaluuje do nieulękłego, obdarzonego intuicją, ale też potężnym zapleczem środków i znajomości oficera wywiadu.
Wspaniała literacka przygoda, wielka przyjemność czytelnicza, brawura, tajna misja, i emocje, o jakich marzą czytelnicy powieści szpiegowskich. Bomba!


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






niedziela, 4 października 2015

Lars Saabye Christensen - Półbrat [recenzja]

Trudno jest zmierzyć się z tą powieścią. Na początku przeraża, później wciąga, oszałamia, fascynuje, na końcu zaś sprawia, że każda inna (dowolna) książka, która nastąpi po niej, będzie postrzegana jako wyblakła, miałka, bez czaru i polotu.
Dobitna, obrazowa, niemal namacalna opowieść o czterech pokoleniach rodziny, w której niedopowiedzenia i tajemnice są na porządku dziennym. Nieistotne są tu miejsca, ważne są charaktery, ludzkie postawy, wybory, a także relacje i radzenie sobie z rzeczywistością, często nieoczywistą.
Christensen poprzez swoich bohaterów opowiada jednostkowe, ale w zamyśle uniwersalne historie, opierające się między innymi o zmiany historyczne zachodzące w społeczeństwach. Jednak nie tylko (a może raczej nie przede wszystkim). Clou stanowi świadomość, że los bywa nieprzewidywalny i okrutny. Żadna to nowość, jednak szaty w jakie ubrał się Christensen są na tyle atrakcyjne, że warto je poznać.
1945 rok. Pierwszy dzień wolności w Norwegii. W Oslo słychać wybuchy armatnie. W tym samym czasie na strychu jednego z domów młoda dziewczyna, Vera staje się ofiarą gwałtu. Vera rodzi dziecko. Dziecko, które nazwie Fred, dziecko, które stanie się piętnem samym w sobie, wyrzutem sumienia, ciągłym przypomnieniem zdarzenia z pierwszego dnia wolności, Dla Very, dla jej matki Boletty, a także dla babki, zwanej Starą.
Te trzy niezwykłe kobiety, a każda z nich o tajemniczej przeszłości, swoją siłą, odwagą, charakterem i dumą musiały łagodzić rzeczywistość, czynić ją znośną. Gdy pewnego dnia na drodze Very stanie Arnold Nielsen wszyscy czują, że nastąpi przełom.
Kiedy na świat przychodzi Barnum, rzeczywistość nabiera rumieńców. Dzięki jego opowieści poznajemy całą rodzinę: Starą, która w dawnych czasach była znaną duńską aktorką kina niemego, Bolettę, skrywającą niejedną tajemnicę, Verę, dla której życie było trudne i doskwierające, a także niezwykle interesującego Arnolda, ojca Barnuma, swego czasu cyrkowca, podróżnika, a  później po trosze komiwojażera, a po trosze... Nie zdradzę, ale prawda jest bardzo ciekawa,
Jest też nasz narrator, niski, zakompleksiony chłopak, który całe młode życie borykał się z agresją i docinkami rówieśników, a przede wszystkim samotnością i wyobcowaniem. Towarzystwo starszego brata, Freda nie dawało poczucia bezpieczeństwa, nastręczało za to wielu pytań i wątpliwości.
Im starszy był Barnum tym ciekawsze i obfitujące w coraz więcej ciekawych zwrotów było jego życie. Społeczne znamię, jakim naznaczony jest Fred odbija bija się również na młodszym bracie. Brak proporcji w relacjach, uczuciach, rodzinnych prawdach, powoduje, że Barnum nie umie dorosnąć, nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, szuka wciąż punktu odniesienia, własnego miejsca.
Jak wiele musi się zdarzyć, by odnalazł siebie, i czy to w ogóle możliwe?
Magnetyzująca historia rodzinnych sekretów i rozliczeń z rzeczywistością. Niezwykła książka. Nie sposób o niej zapomnieć.