sobota, 29 listopada 2014

Marian Hemar, Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Julian Tuwim - Szopki Pikadora i Cyrulika. 1922 - 1931 [recenzja]

Uczta! 
Poznajcie moich ulubionych bohaterów szopek: Osterkaterwa (Juliusz Osterwa), Kakuszyński (Kornel Makuszyński), En - Grosser Spolska (Irena Solska), Tyracz (Stefan Jaracz), Broy (Tadeusz Boy - Zieleński), Fryc - Ścigły (Edward Rydz - Śmigły), Szopenowski (Karol Szymanowski) i Wlejniawa (Bolesław Wieniawa - Długoszowski). Czytając ich kwestie setnie się ubawiłam. Pamiętałam też o podziwie dla autorów szopek, wymienionych w tytule, którzy znakomicie potraktowali swoich bohaterów. Dowcipnie, inteligentnie, błyskotliwie, z przymrużeniem oka, czegóż chcieć więcej?
Prawdą jest, że swobodne poruszanie się w towarzystwie wyżej wymienionych wymaga niejakiej znajomości czasów, obyczajów i ówczesnych (tak zwanych) bohaterów, ale dla mniej zorientowanych autorzy zbioru przygotowali ściągawkę, dlatego spokojna głowa, każdy może sięgnąć po tę wspaniałą kolekcję.
Patrząc na moich ulubionych bohaterów łatwo rozszyfrować, że autorzy na cel brali przede wszystkim osoby publiczne, ludzi kultury, ale także przedstawicieli polityki. Stąd też humor ich pełen jest aluzji, podtekstów, nawiązań do rzeczywistości, bardzo inteligentnego, lotnego humoru, pełnego klasy, dystynkcji, wyrafinowania i uroku. I choć tematem głównym jest przede wszystkim teatr (stąd obecność Osterwy, Solskiej i Boya), to przy okazji trafiają się politycy, będący często w opozycji do partii rządzącej. Łatwo zauważyć, że realia polityczne mocno się zmieniają - w pierwszej szopce Dziadek jest pogodnym, rozgadanym poczciwcem, to w ostatniej odsłonie sanacja zaczęła mocno naciskać na Pikadora i Cyrulika, stąd też mocne i sugestywne zakończenie ostatniej przytoczonej szopki. 
Wysoki poziom artystyczny poszczególnych odsłon gwarantują nazwiska twórców,którzy dodatkowo natrudzili się tworząc nowe teksty do znanych melodii: Yankee Doodle, O mój rozmarynie, aria z Cyrulika Sewilskiego, czy też Wojenko, wojenko
Ach, ta subtelna kpina z czasów, ludzi, obyczajów, szyderstwo z postaw i mód, ubarwiona jeszcze dystansem i dowcipem najwyższej próby gwarantuje najlepszą rozrywkę. Szopki są krzywym zwierciadłem tamtych czasów, świetnym literacko, o wysokim poziomie artystycznym.
Wspaniała książka, będę do niej wracać, a także żałować, że nie dane mi było żyć w tamtych szalonych, błyskotliwych czasach, pełnych literackich luminarzy. 

piątek, 28 listopada 2014

Arthur Gold, Robert Fizdale - Misia Sert. Kobieta, która odkryła Coco Chanel [recenzja]

Zadziwiająca sprawa - tę niezwykłą biografię fascynującej kobiety napisało... dwóch amerykańskich pianistów, grających zresztą w duecie.
Książka jest niezwykle wciągająca przede wszystkim za sprawą samej bohaterki - Marii Zofii Olgi Zenajdy Godebskiej, córki przesławnego Cypriana Godebskiego, kobiety wyzwolonej, skandalistki, charakternej indywidualistki, którą los obdarzył bardzo bogatym życiorysem.
Uznawana na muzę paryskich artystów, była ich protektorką, przyjaciółką, mecenaską. Na swoich obrazach uwiecznili ją chociażby Renoir, Toulouse - Lautrec, Bonnard, czy Vuillard. W powieściach pisali o niej Proust oraz Cocteau. W swej wiejskiej posiadłości, jak i w paryskim mieszkaniu przyjmowała Debussy'ego, Ravela, Strawińskiego, a także Gide'a, Zolę, księstwo Poniatowskich, Picassa, Colette, Valery'ego czy Claudela. Od wielkich nazwisk przyjaciół Misi kręci mi się w głowie i czasem aż trudno uwierzyć, że to barwne, mocne, intensywne życie przynależało tylko do jednej osoby.
Misia kompletnie wyprzedzała swoje czasy: doskonale znała się na trendach, miała nosa do ludzi i ich twórczości (warto tu wspomnieć o silnym popularyzowaniu przez nią Baletów Rosyjskich, jak również o odkryciu samej Gabrielle Bonheur Chanel). 
Kolejną charakterystyczną dla losów panny Godebskiej cechą był brak stałości w uczuciach, nie zawsze stojący po jej tylko stronie. Perypetie i zawirowania miłosne Misi mogłyby posłużyć za scenariusz niejednej miłosnej opowieści (czasem miłosnego dramatu), mnie szczególnie poruszyły kulisy drugiego małżeństwa w panem Edwardsem, które również dzisiaj mogą budzić oburzenie i niejakie zadziwienie.
Tak naprawdę tej książki wcale nie czyta się jak biografii. Bogactwo zdarzeń, przybliżenie ducha epoki, zwyczajów i rozrywek ówczesnych artystów i ich bogatych mecenasów jest bardzo interesujące i w pewnym sensie odkrywcze. Dzisiejsze zmagania ze sztuką oraz codzienność artystów jest zgoła inna niż wówczas, a na pewno pozbawiona blasku i klasy (ach te wspomnienia Pierwszej Wystawy Światowej w Paryżu!).
Mimo iż czasy w których przyszło żyć Misi (zmarła w 1950 roku) dynamicznie się zmieniały, to jednak nad całą biografią czuć wciąż atmosferę fin de siècle'u, czy to ze względu na charakter i temperament bohaterki, czy też ze względu na atmosferę, strefę wpływów i niezwykły krąg przyjaciół, jaki zawsze jej towarzyszył.
Niezwykła książka, niezwykła kobieta. Polecam.



Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






środa, 26 listopada 2014

Wiesław Myśliwski - Ostatnie rozdanie [recenzja]

Po raz kolejny brakuje mi śmiałości. Nie umiem pisać o książkach Myśliwskiego. Jego twórczość jest tak ważna, przenikliwa, mądra, że aż nie godzi się jej oceniać. 
Próbuję jednak zapisać moje wrażenia, by kiedyś móc w ten sposób przypomnieć sobie własne myśli, spostrzeżenia i odczucia, jakie towarzyszyły mi w trakcie i po lekturze Ostatniego rozdania.
Po pierwsze (i nieistotne): przeczytałam wszystkie powieści Myśliwskiego, wszystkie są niezrównane. Po drugie: (i najważniejsze) jego książki wymagają wielkiego skupienia i czasu. Nie sposób przeczytać ich ciągiem. Ta proza domaga się uwagi, smakowania słów, znaczeń, powiązań, odniesień. Nie chodzi tylko o poznanie zapisu literalnego, ale też o to co ulotne, niedopowiedziane, co jest nierozerwalną częścią opowieści.
Myśliwski jest mistrzem słowa. Ma wypracowany, bardzo indywidualny styl, który czasem wręcz onieśmiela. Tym razem Myśliwski nie opiewa kultury chłopskiej, zajmuje się społecznością miejską, a raczej małomiasteczkową, uwikłaną w przeszłość, bo wspominanie tego co było jest najważniejszym bodaj elementem fabuły.
Główny bohater rozpamiętuje swoją młodość, życie w małym mieście, szkołę, a także okres studiów, który trwał dość krótko. Zdolny student ASP porzucił malarstwo, wrócił do domu, by tam wspólnie z matką prowadzić mały domowy hotelik. Za jej namową rozpoczął też terminowanie u przedwojennego krawca, gdzie nie tylko nauczył się odpruwania rękawów i zaprasowywania kieszeni, ale też poznawał historię swego pracodawcy, jego wartości i kodeks. Inną ważną dlań osobą był szewc Mateja z którym grywał w karty. Ich ostatnia rozgrywka ma miejsce wówczas, gdy nasz bohater (jako silnie dorosły człowiek) odwiedza miasteczko i udaje się na cmentarz by na nagrobku szewca symbolicznie pożegnać starego znajomego. To mocna i zapadająca w pamięć scena, która pokazuje, że tęsknota za przeszłością, gloryfikowanie jej, jest immanentną cechą każdego człowieka. To co było (o ile nie kojarzy się ze złem i cierpieniem) zawsze wygląda lepiej, gdyż jest już poznane, przeżyte.
Myśliwski pokazuje swego bohatera jako człowieka niespełnionego, samotnego, bojącego się związków, zobowiązań. Mimo możliwości materialnych nigdy nie kupił domu czy mieszkania, co jakiś czas wynajmuje inne lokum, w którym nie ma nic, z czym mógłby się związać, za czym mógłby zatęsknić, co mogłoby przeminąć. Ostatnie rozdanie pokazuje jak nieubłagany jest czas: chłopak który dopiero był młodzieńcem stał się dojrzałym mężczyzną, jego korespondencyjna ukochana Maria, pamiętana jako kilkuletnia dziewczynka z lalką, skończyła studia, ma dzieci, rozwiodła się. Czas płynie pokazując, że wszystko przemija: ludzie, miłości, pamięć. Pojawia się pytanie o sens, o sens istnienia...
Nie jest to opowieść jednoznaczna: pokazuje życie zarówno z dobrej, jak i złej strony. Nie ma tu ocen, faworyzowania wyborów, jest za to wskazanie na przypadek, który czasem decyduje w ważnych momentach.
Każdy odnajdzie w tej książce inną prawdę wiodącą. inny epizod, który zapadnie w pamięć. Ta książka wymaga nie tylko uwagi i spokoju, ale też powrotów i kolejnych odkryć.
Kopalnia znaczeń i prawd, a przy tym wciągająca opowieść o człowieku.
Polecam.

sobota, 22 listopada 2014

Alice Munro - Taniec szczęśliwych cieni [recenzja]

Po raz kolejny sięgam po opowiadania Alice Munro. I znów jestem pod wrażeniem jej literackiego kunsztu, wyjątkowych proporcji, które dają świadectwo biegłości i artyzmowi autorki.
Nie zważając na chronologię dopiero teraz przeczytałam Taniec szczęśliwych cieni, który jest debiutem pisarki. 
Daje ona obraz powojennej Kanady widzianej z perspektywy małego miasteczka, prowincji, gdzie życie płynie spokojnie i harmonijnie. 
Kilkanaście historii kobiet, dorastających i dojrzałych, pewnych siebie i zgubionych, zwykłych i tuzinkowych. Jak zwykle u Munro nie ma trzęsienia ziemi, wielkich spraw, czy burzliwych rewolucji - jest proza życia, zwyczajność. Opisywane przez nią fragmenty czyichś codzienności dają jednak wyraz niezwykłości poszczególnych ludzkich istnień. W tym całym spokoju i powszedniości, niekiedy całkiem niezauważalnie dzieją się rzeczy ważne i decydujące. Każdy kolejny dzień stanowi o naszym istnieniu, potwierdza ją, stymuluje do działania. Tak samo jest z bohaterkami opowiadań. Dziewczynka, która uczestniczy w spotkaniu swego ojca z jego dawną miłością, pisarka, która toczy niemą walkę z właścicielem wynajmowanego biura, czy też nastolatka próbująca poradzić sobie z odrzuceniem i nieszczęśliwą miłością. Małe, codzienne tęsknoty, zwykłe problemy, poszczególne wspomnienia i niedopowiedzenia, składają się na złożoność życia, często doprawioną dramatem i gorzką nutą zawodu.
Nie trzeba wielkich słów, wymyślnych metafor, by stworzyć sugestywny, zapadający w pamięci świat. Subtelna, wysmakowana, pełna przenikliwości proza, która zostawia czytelnikowi miejsce na refleksję i  własne zdanie. Munro nie opiera się na oczywistościach, wiele jest u niej niedopowiedzeń, znaków zapytania, przemilczeń, które znakomicie wpasowują się w stworzoną przez nią atmosferę.
Czarowna, choć wcale nie bajkowa książka.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Kamil Janicki - Damy Złotego Wieku. Prawdziwe historie [recenzja]

Znam i cenię twórczość Kamila Janickiego. Miałam okazję przeczytać Pierwsze damy Rzeczpospolitej oraz niezwykłe i fascynujące (cóż to były za czasy!) Elity w II Rzeczpospolitej. Jego pisarstwo wyraża oddanie bohaterom, wielką skrupulatność, a w przypadku powyższych dwóch książek, również zamiłowanie do międzywojnia. W przypadku Dam Złotego Wieku zaintrygowało mnie jak obszedł się z czasami Jagiellonów i jego najjaśniejszymi przedstawicielkami. 
Najważniejszą, najbarwniejszą i chyba najmocniej osiadłą w naszej pamięci jest Bona Sforza, królowa obdarzona nieprzeciętnym umysłem i wielkimi zdolnościami politycznymi, a nade wszystko... menedżerskimi. Z wyczuciem i talentem zarządzała wszystkimi swoimi dobrami i majątkami, systematycznie powiększała zbiory sztuki, zmieniła polską kuchnię, była mecenaską nauki, potrafiła wykorzystywać modę do celów politycznych, a także (co chyba najbardziej zaskakujące) była jedną z pierwszych ekolożek - dbała by drwale nie niszczyli pradawnych polskich puszczy. Choć ocena jej postaci nie jest jednoznaczna - była też wielką pieniaczką, intrygantką, a z wiekiem coraz bardziej nieobliczalną kobietą, to jednak nie sposób oddać jej zasług oraz podziwu, zarówno dla kunsztu wprowadzanych zmian, jak i siły woli. Pod piórem Janickiego Bona zyskuje nową twarz: jest pełnokrwistą, barwną postacią, nie tylko nudnym wspomnieniem lekcji historii. 
Przy Bonie wszystkie pozostałe damy tamtych czasów wypadają dość blado. Nie miała szczęścia Barbara Radziwiłłówna, nielubiana przez poddanych, schorowana, wierząca w fatum żona (druga zresztą) Zygmunta Augusta, ukochanego syna Bony. Zahukana, nienawidzona przez teściową, wciąż kontrolowana, a jednocześnie często ignorowana przez męża, nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji. Nie miała zresztą po temu wielu możliwości - szybko skończyła swój żywot, zdążyła jednak włożyć koronę królowej Polski.
Kolejna, również tragiczna postać to Anna Jagiellonka, córka Bony, która po wielu perturbacjach wstąpiła na tron w wieku 53 lat. Nudna, zdewociała, gorliwa katoliczka, a przy tym bardzo dobrze wykształcona i oczytana. Po przykrej historii z Walezym została żoną Batorego, ten jednak odsunął ją od wielkiej polityki. Jak wówczas radziła sobie z ambicjami? O tym szerzej pisze Janicki w ostatnim rozdziale książki.
Janicki nadaje historycznym postaciom czysto ludzkie walory: królowe kochają, nienawidzą, spiskują, starzeją się, brzydną, chorują, mają swoje ulubione rozrywki i słabości. Dodatkowe wprowadzenie w narrację współczesnych określeń, które transponują pewne sytuacje z przeszłości na teraźniejszy grunt, przybliża historię, nadaje jej nowego ducha.
Ważnym elementem uatrakcyjniającym treść są wstawki fabularne, literackie opisy miejsc, czasów, epickie wprowadzenia w epokę. Zbliżają one do opisywanych czasów, czyniąc je ciekawszymi.
Kolejną przyjemność może czerpać czytelnik z fotografii, królewskich portretów, a także współczesnych zdjęć miejsc powiązanych z opisywanymi postaciami. Jak wymowne są fotografie włoskiego miasta Bari, gdzie pośród podniszczonych zaułków i murów nikt już nie pamięta o możnej rodzinie Sforzów.
Ta książka to przygoda i przyjemność, która czyni historię bliższą, bardziej zrozumiałą, pokazuje też jak mało zmienił się świat: władza, pieniądze, wpływy, układy rządziły w Polsce Jagiellonów, rządzą i dziś. Mechanizmy wciąż trwają, zmienia się tylko scenografia.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





niedziela, 16 listopada 2014

Małgorzata Musierowicz - Wnuczka do orzechów [recenzja]

Jeżycjada jest moją słabością. Przeczytałam wszystkie jej części, do wszystkich mam sentyment. Książki Musierowicz to powrót do lat dzieciństwa, wakacji, krainy szczęśliwości i wspomnień beztroskich czasów.
Każdy kolejny tom (na czele z moją ulubioną Szóstą klepką) daje wytchnienie, radość, odprężenie, pozwala wrócić do ulubionych bohaterów, sprawdzić ich recepty na życie i koleje losów. I choć zarzutów do autorki może być dużo: ugrzecznienie, pewna jednostronność w kreowaniu rzeczywistości (propagowanie modelu rodziny, który najkrócej zamyka się w sformułowaniu: ubi tu Caius, ibi ego Caia), a także eskapizm, skłonność do happy endów i wiara w to, że pierwsza miłość jest do grobowej deski (są wyjątki, które jednak giną w szerszych statystykach).
Świat kreowany przez Musierowicz przedstawia się tak, jak powinna wyglądać nasza rzeczywistość: dobro jest powszechnie panujące, galopujący konsumpcjonizm ustępuję inteligenckim rozmowom przy herbacie (często tylko przy niej, bo z pieniędzmi krucho), zaś młodzież miast ślęczeć dnie całe przed komputerem, oddaje się dysputom filologicznym, bądź czytaniu poezji.
Tak wymyśliła to sobie autorka, mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - ten wyidealizowany świat rozczula i pozwala oderwać się od codzienności, która w porównaniu ze światem przedstawionym wypada dość brutalnie. Najnowsza opowieść, Wnuczka do orzechów, jest flagowym przykładem postulatów Musierowicz: leśna enklawa, w której nie działa telefon, nie ma samochodu (transport realizuje koń i wóz), zaś mieszkańcy żyją w zgodzie z naturą, z daleka od rozdygotanego, nieprzyjemnego świata. Tu przyroda wyznacza cykl dnia, pory roku regulują rozkład zajęć, zaś ludzie są serdeczni i chętni do pomocy. Z tej leśnej głuszy wyłania się główna bohaterka tomu, Dorota Rumianek, zażywna 17 - latka, którą los złączy z rodziną Borejków. Chcę uniknąć spoilera, nie zdradzę więc jej związków z mieszkańcami Jeżyc. Dodam tylko, że najmłodsze pokolenie Borejków dojrzewa i za chwilę będzie dorosłe, zaś sama historia jest, jak zwykle krzepiąca i życzliwa.
Łagodna historia na polepszenie humoru.

wtorek, 11 listopada 2014

Patrick Modiano - Ulica ciemnych sklepików [recenzja]

To moje trzecie spotkanie z Modiano. Pierwsze było przyjemnością (Katarzynka), drugie pewnego rodzaju zawodem (Nawroty nocy), tym razem jestem zadowolona. 
Paryż, lata 60. Główny bohater próbuje odkryć własną tożsamość. Stracił on pamięć, nie jest w stanie przypomnieć sobie czym się kiedyś zajmował, nie pamięta bliskich, żyje w kompletnej pustce. Nową, fałszywą tożsamość podarował mu pracodawca - paryski detektyw, który stworzył tym samym Guy'a  Rolanda. Kiedy jednak szef przechodzi na emeryturę, zamyka biuro i wyjeżdża do Nicei, nasz bohater postanawia zawalczyć o siebie i swoją przeszłość. Rusza na poszukiwania prawdy o swoim wcześniejszym życiu. 
Ma do dyspozycji stare, przedwojenne zdjęcie, na którym widnieje ktoś, całkiem podobny do niego, tylko czy to rzeczywiście Guy? Dzięki relacjom kolejno spotykanych osób, fragmentom ich wspomnień, sprawa zaczyna posuwać się do przodu. Im bliżej finału, tym bardziej jesteśmy ciekawi co zdarzyło się w czasie wojny, co sprawiło, że nasz bohater stracił pamięć?
Świadkowie jego przeszłości oferują mu pewne okruchy historii - dawny numer telefonu, pożółkłe zdjęcie, okładkę kobiecego magazynu mody. Każdy z tych szczegółów zbliża go do prawdy, ale czy pozwoli mu odzyskać tożsamość?
Utrata pamięci zubożyła Guy'a, stał się człowiekiem nieszczęśliwym, pozbawionym oparcia, własnego miejsca na ziemi. Z każdą kolejną stroną mamy nadzieję, że sprawa doczeka się szczęśliwego finału, który dla wielu będzie zaskoczeniem, mogą nawet pojawić się pewne zarzuty, co do rozwiązania sytuacji.
Dla mnie zaś takie zakończenie jest celne, bo nieoczywiste, dające pole dla wyobraźni, ale przede wszystkim pokazujące w dość alegoryczny sposób czym jest pamięć, historia, namacalne dowody na istnienie. Bez nich szybciej przemijamy i ulegamy zapomnieniu, giniemy w przepastnej historii, rozpływamy się we mgle.
Modiano potrzebował prostego, oszczędnego języka by pokazać tę gorzką prawdę. Nie każdy zaakceptuje taką literacką rzeczywistość.

niedziela, 9 listopada 2014

Daniel Silva - Angielska dziewczyna [recenzja]

Dawno już nie czytałam tak wciągającej powieści szpiegowskiej. Dla mnie największym atutem jest wątek izraelski, ponieważ główny bohater to agent Mossadu. Ponadto ów szpieg, Gabriel Allon to chodzący ideał wywiadu: przebiegły, inteligentny, ale też mocno trzymający się reguł, skrajnie uczciwy, i chyba też uczuciowy. Tej postaci literackiej po prostu nie sposób nie ulec - ziszcza marzenia o silnych, prawych i odważnych herosach. Imponujący, nieskazitelny, onieśmielający. Dodatkowo pasjonat sztuki, który w wolnych chwilach oddaje się konserwacji obrazów. Wiem, że brzmi to wszystko nieprawdopodobnie i cukierkowo, ale w przypadku tej powieści słodycz owa jest łatwo strawna i taka filmowa (na podstawie tej powieści można by nakręcić całkiem sprawy thriller).
Otrzymuje on zadanie odnalezienia Madeline Hart, młodej, pięknej i zdolnej koleżanki partyjnej urzędującego premiera Wielkiej Brytanii. Podczas pobytu na Korsyce zostaje uprowadzona. Do premiera docierają żądania porywaczy. Angażuje on asa izraelskiego wywiadu, gdyż zależy mu na dyskrecji, okazuje się, że zaginiona kobieta jest jego kochanką. Gabriel ma tylko siedem dni na odnalezienie dziewczyny, w przeciwnym razie Madeline zginie, zaś sekret premiera ujrzy światło dzienne i na zawsze pogrzebie jego polityczne aspiracje.
Zaczyna się walka z czasem. Akcja to zwalnia, to przyspiesza, pokazując, że praca szpiega to nie tylko  pościgi czy bieganie z naładowaną berettą, ale przede wszystkim obserwacja i czekanie. Gdy doszło do punktu kulminacyjnego byłam bardzo pewna ciągu dalszego, jak się okazało, zupełnie mylnie. Silva potrafi zaskoczyć, podkręcić tempo tam, gdzie wydawałoby się, że nic stać się nie może. Zwroty akcji, polityka, wielkie interesy, a także intrygujące środowisko szpiegów, oto główne atuty nowej książki Silvy. Ponadto nośny język, barwne postaci, ciekawy pomysł na intrygę powodują, że z chęcią sięgnę po wcześniejsze książki Silvy.
Szczególnie jeśli ich bohaterem będzie Gabriel Allon.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





sobota, 8 listopada 2014

Patrick Modiano - Nawroty nocy [recenzja]

Pierwszą moim spotkaniem z Modiano była bardzo przyjemna lektura Katarzynki. Nawroty nocy to skok w przepaść, nie jest tu ani miło, ani spokojnie, ani nastrojowo, ni sentymentalnie, jak we wcześniej wzmiankowanej opowieści.
Ta powieść jest czarna, mroczna, przerażająca. Cała skąpana w onirycznej, czasem zdawałoby się, że nierealnej, surrealistycznej atmosferze.
Bohater opowieści sam już nie wie kim jest. Synem Aleksandra Stavisky'ego, Maximem de Bel - Respiro, Marcelem Petitotem, księżniczką Lamballe, a może Swing - Trubadurem?
Wielość wcieleń, przyjętych ról, zadań, które narzuciły mu dwa wrogie obozy, powodują, że wszelkie granice zacierają się. Z jednej strony gestapo dla którego pracuje, z drugiej, francuski ruch oporu, który go zwerbował.
Widzi makabryczne zbrodnie, śmierć ludzi bliskich i całkiem obcych, co wciąż pogłębia jego rozdarcie, coraz bardziej przybliża go do szaleństwa. W tym straszliwym, okrutnym świecie jedyną drogą ratunku jest wracanie do przeszłości, wspomnień czasu pokoju, stąd somnambuliczne reminiscencje spotkań z przyjaciółmi, przyjęć pełnych śmiechów i tańca.
Modiano pokazuje niejednoznaczność postaw, zawieszenie między strachem, obowiązkiem, chęcią przeżycia, poznawaniem własnych zachowań w ekstremalnych sytuacjach, Wojna niszcząca charaktery, bezduszna, wyzwalająca w ludziach bestie, tak wygląda oczami bohatera, który postawiony w jej obliczu bez wahania morduje.
Wstrząsający jest świat widziany oczami autora. Zdeprawowany, wyzuty z moralności, pełen zła, a także przekonania, że przetrwają najgorsi.
Sama lektura, poza spiętrzeniem znaczeń jest udręką. Dziwne sytuacje, nieoczywiste przejścia ze wspomnień do teraźniejszości, niedopowiedzenia, swoisty danse macabre nie ułatwiają zadania. Specyficzny styl tej książki może zniechęcić, trudna, osobliwa lektura.

piątek, 7 listopada 2014

Alice Munro - Uciekinierka [recenzja]

Munro jak nikt inny potrafi zaczarować  opowieścią. Nie ważne, że historia toczy się niespiesznie, bohaterki wyglądają na zwykłe, doświadczone przez życie kobiety, a ich otoczenie jest tak powszednie i przeciętne, że aż idealne do opisania w książce.
Munro po raz kolejny pokazuje, że jest mistrzynią opowiadania, które według mnie należy do najtrudniejszych literackich form. 
W wolnej, ale niezmiernie hipnotyzującej atmosferze wprowadza nas autorka do świata swoich bohaterek. Pierwsza z nich, Carla decyduje się uciec od pogardzającego nią męża, Juliet musi zmierzyć się z mieszczańskim kołtuństwem i grą pozorów, jaka czeka na nią w rodzinnym domu. Zagubiona Grace ulega wpływowi swego przyszłego szwagra, nie zdając sobie sprawy, jak daleko posunięte będą skutki jej słabości.
Kolejna z doświadczonych przez życie kobiet to Lauren, nastolatka targana wątpliwościami co do swego pochodzenia. Inna z bohaterek, Robin ulega romantycznemu spojrzeniu na świat, zakochuje się w czarnogórskim imigrancie, jednak wymarzony happy end nie dojdzie do skutku, bo okrutny los zadrwił z kochanków. Ostatnia z bohaterek, Nancy próbuje odzyskać dawne przyjaźnie, szczególnie zależy jej na dawnej znajomej, Tessie.
I choć bohaterki Munro nie mają łatwego życia i brak w ich historiach szczęśliwych zakończeń, to jednak mierzą się  z rzeczywistością, mają pewien rodzaj siły, który nie pozwala im na zupełną bezsilność. 
Znamienne (jak zwykle u Munro) jest przenikanie się teraźniejszości z przeszłością, wtrącenia, które od razu definiują daną historię jako tę, która na zawsze zmieniała losy poszczególnych kobiet. Oszczędne, czasem niedopowiedziane, subtelne frazy dają wyraz upodobaniom formalnym autorki, a także stwarzają niepowtarzalną i ujmującą atmosferę książki.
Bohaterki mierzące się z wyzwaniami losu, stające na życiowym zakręcie, mające marzenia, tęsknoty, pasje, to zwykłe kobiety, pewnie niejedna czytelniczka odnalazłaby w tych opowieściach część siebie. Retrospekcje, powolne odkrywanie kart historii każdej z kobiet, a także zdecydowana pointa powinny być dla potencjalnych czytelników najlepszą zachętą do przeczytania Uciekinierki.
To naprawdę finezyjne literackie przeżycie, do zapamiętania na długo.

wtorek, 4 listopada 2014

Andrzej Stasiuk - Wschód [recenzja]

(...) bylem dzieckiem komunizmu (...) Rosja była źródłem, ale to Chiny miały stać się falą, która zaleje świat. Dlatego musiałem tam pojechać, zobaczyć w co zmienia się komunizm, którego byłem dzieckiem. Po prostu jego koniec w moim kraju wydawał się zbyt błahy i banalny, by mogła z tego powstać jakaś opowieść. Musiałem przekonać się, że moja historia jest fragmentem czegoś większego. 
Ten cytat w pełni oddaje przesłanie całej książki. Tu powinnam zakończyć pisanie, bo sens powieści zawarł się powyżej. 
Wspomnienia dzieciństwa, podróże do Rosji i Chin, dają okazję do przemyśleń nad kondycją współczesnego świata. Najbardziej interesujące były dla mnie fragmenty obrazujące polską wieś, gdzie Stasiuk odwiedzał babkę oraz wujostwo, a także te ustępy, które pokazywały jego relację z matką. Jest tu trochę odniesień do warszawskiego Grochowa (choć są tacy, którzy twierdzą, że Grochów i Praga to już nie Warszawa), Żerań, okolice Targowej, dawnego Stadionu X - lecia, ale przede wszystkim obraz prowincji, jej przaśność, małomiasteczkowość, problemy i spokojne, powolne życie codzienne. 
Refleksje i wspomnienia odnoszące się do tych polskich tematów, jak już wspomniałam, są dla mnie najciekawszymi elementami książki. Wszelkie egzotyczne, surowe wyprawy wgłąb Rosji, odwiedzanie dalekiej Czyty, granicy z Chinami, Mongolii, podróże przez wietrzne stepy, są mi bardziej znane z wcześniejszych książek Stasiuka, stąd brak szczególnej ekscytacji tym elementem. Mocno brzmią jego opisy tamtejszego życia, codzienności. Zupełnie inny, dziwny (dziki?) świat.
Zresztą język prozatorki Stasiuka jest jakby stworzony do takich opowieści. Prowadzenie narracji, odczucia, tok myślenia jest tak bardzo męski, suchy, pełen mocy, dosłowności, ale też niepozbawiony subtelności i refleksji. Zdecydowany, soczysty język, obrazowość i uczciwość, bez niepotrzebnych metafor i ozdobników stanowią o stylu Stasiuka. Jest on rozpoznawalny, sugestywny, dla niektórych ciężkostrawny, dla innych akuratny. Ważne, że jest JAKIŚ, że zapada w pamięci czytelnika.
Autor bierze na warsztat komunizm, swoje z nim powiązania. Wspomina radzieckich żołnierzy mieszkających na Pradze, widzi pozostałości homo sovieticusa zarówno w imperialnej, bogatej Moskwie, jak też w zapomnianym przez wszystkich Kraju Zabajkalskim. Komunizm zostawił w ludziach zachowania, sposób myślenia, przez to wciąż trwa. Zresztą jego wizyty w Chinach dają podobne odczucia. Niestety, w żaden sposób nie można znaleźć w nich pozytywnych znamion.
Stasiukowa Polska jest szara, smutna i zakurzona, Wschód, ten azjatycki, pełen jest beznadziei, pustki, popsutych, niszczejących miejsc, przedmiotów, hulającego wiatru.
I choć z książki wypływa refleksja, że to właśnie Wschód jest prawdziwy i daleko bardziej ciekawy niż energetyczny, naszpikowany wrażeniami Zachód, to jednak wizja autora nie zachęca mnie do bliższego poznania tej okrzepłej melancholii,
Sama książka (jak to u Stasiuka zwykle bywa) jest dobra. Ma styl, artyzm, biegłość i pisarską zręczność. Polecam.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Agnieszka Osiecka - Czytadła. Gawędy o lekturach [recenzja]

Sięgnęłam po tę książkę z czystej ciekawości. Bardzo chciałam wiedzieć co czytała Osiecka, co ją inspirowało, co bawiło, co rozczarowywało.
Lekkie, krótkie opowieści o lekturach, które dają wyobrażenie o jej wrażliwości, a także literackim nosie (dobrze ocenia początkujących wówczas Jerzego Pilcha czy Pawła Huellego).
Galeria wspominanych tu utworów jest bardzo różnorodna: od Daniel Steel po Philipha Rotha czy Adama Zagajewskiego.
Bardzo dowcipnie potraktowała Osiecka powieść wspomnianej wyżej amerykańskiej królowej romansu: rozebrała fabułę na czynniki pierwsze, co dało komiczny, pełen dowcipu efekt.
Z dużym humorem podsumowuje też aspiracje literackie aktorów, a także daje przedsmak tego co by było, gdyby to pisarze zabrali się za scenę teatralną.
Inteligentny dowcip oraz wnikliwa obserwacja rzeczywistości stanowią o wartości prezentowanych w zbiorze utworów.
Nie brakuje tu także autobiograficznych wątków, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Czasem pisze z Bostonu (gdzie zajmuje onieśmielający pokój wielkości kortu tenisowego), czasem wspomina matkę, innym razem Mazury i przyjaciół, którzy odeszli.
Osobisty, momentami intymny zbiór przeżyć, wrażeń. Kolejna książka pozwalająca doświadczyć Osieckiej, poznać ją bliżej, posmakować jej wrażliwości, spojrzenia na świat.
Książka do czytania na raty, powolnego próbowania literackich kręgów zainteresowań autorki.

niedziela, 2 listopada 2014

Christer Mjåset - Białe kruki [recenzja]

Mam nadzieję, że lekarski świat zarysowany w tej książce nijak się ma do rzeczywistości, inaczej powieść tą należałoby nazywać horrorem. Walka o angaż, wykorzystywanie (również seksualne), mobbing, nieustająca presja otoczenia (w kwestii konieczności prowadzanych prac badawczych) oraz ostracyzm i pogardzanie ludźmi (choćby ze względu na mało spektakularną medyczną specjalizację), oto najważniejsze czynniki tworzące napięcie w powieści.
Każdy kolejny rozdział widziany jest oczami innego młodego lekarza, każdy z nich ma nadzieję, że szpital właśnie z nim podpisze stałą umowę, gwarantującą angaż na prestiżowym Oddziale Neurochirurgii.
Miejsc jest mniej niż kandydatów, kolejne perypetie życiowe gmatwają tylko sytuację oraz powodują, że coraz trudniej wskazać na osobę, która najbardziej zasłużyła na stanowisko.
Bardzo realistyczny obraz środowiska szpitalnego, uzupełniony o życie prywatne, daje spójne, ale jednak ponure wyobrażenie o zawodzie lekarza. Ciężka, niezwykle odpowiedzialna praca, borykanie się z problemami finansowymi placówki, a do tego niepewność jutra znaczą życie trójki bohaterów: Mathiaasa, Thei oraz Wernera. Realistyczne opisy zabiegów chirurgicznych zdradzają profesję autora, który z wykształcenia jest lekarzem. 
Mjåset okazuje się być człowiekiem wielu talentów. Zakończenie Białych kruków w pełni zaskakuje, satysfakcjonuje i zdradza, że jego warsztat pisarski jest dopracowany. Pod koniec tempo gwałtownie przyspiesza, wywołując zatrzęsienie w szpitalnych posadach, po to, by zadziwić czytelnika i dać mu ukontentowanie.
Jednak ręka wprawnego pisarza pozostawia pewne pole dla wyobraźni, tylko my zdecydujemy jak dalej widzielibyśmy tę historię. Ciekawe doświadczenie.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: