sobota, 30 stycznia 2021

Wit Szostak - Cudze słowa [recenzja]

 

Wydawnictwo Powergraph

Warszawa 2020


Prawdziwie lubię pisarstwo Szostaka, ma on talent, lekkość i swobodę w konstruowaniu sytuacji i postaci, a przy tym wspaniale potrafi chwalić się swoją wiedzą.

"Cudze słowa" to wspomnienia o jednostce rozpisane na wielogłos. Wielogłos niezwykle ciekawy, różnorodny językowo, osobowościowo, fabularnie. Szostak pokazał, że dobrze czuje się w literaturze - potrafi zmieniać narrację, stosować jej rozmaite warianty, budując przy tym wielotorowe relacje, tak pluralistyczne słowach, ocenach, sposobach relacjonowania. Wspaniałe!

Punktem wyjścia jest tajemnicza postać Benedykta: studenta, filozofa, kucharza, kochanka, syna, przyjaciela i kilka innych określeń, całkiem teraz niepotrzbnych. Wszystkie warianty jego osoby, ale i osobowości łączą wspominający go ludzie, a także tęsknota, bijąca z każdej narracji. Bez wątpienia był on ważny dla wszystkich relacjonujących, ta ważność realizowana była na różnych płaszczyznach: od podziwu, nienawiści po miłość, szacunek, oddanie, żal. Wspomnienia barwione melancholią nie powodują, że książka nuży, właśnie te nostalgia nadaje całości wyraźnego kształtu, który jednoznacznie sugeruje, że życie to oswajanie pustki, straty. Jeden z wariantów opisywanego Benedykta porzuca studia filozoficzne, choć uważany jest za wybitnego ucznia, jednak woli on realizować postulaty antycznych filozofów w praktyce: być po prostu, bez garnituru zależności i potrzeb, bez wyścigu, szukania atencji i brylowania. Życie dla życia, trwania, bycia. Trudne i niezrozumiałe? W tych czasach także niewyobrażalne i trącące szaleństwem. Jednak to tylko jedna z twarzy Benedtyka, inny jest jako Ryś, inny jako syn, jako prześladony w szkole chłopiec. 

Fascynująca są te fragmenty, które opowiadają o powstawaniu, trwaniu i ciągłej ewolucji "Isoli" restauracji w której Benedykt był kucharzem, kreatorem, dobrym duchem. Kolejne metamorfozy jej kształtu, coraz skrajniejsze i trudne do zaakceptowania przez lokalnych odbiorców są wyrazem gry z losem, prowokowania go, by osiągnąć wybrany pozion ekscytacji, pobudzenia, by dotknąć choć życia. Bo, jak się okazuje być naprawdę wcale nie jest łatwo, nie każdemu to się udaje. 

W czasie lektury bardzo zastanawiało mnie czemu najmocniej odczuwam relację Magdaleny, jedynej skądinąd kobiety w tym wielogłosie. Nie, nie działo się tak przez wspólnotę płci. Rozwiązanie zagadki przyszło w finale, tyleż zaskakującym, co dla mnie rozczarowującym, bo ukazującym prawdę o Benedykcie w mało spektakularnej prawdzie. Nie zdradzę wiele pisząc, że okazał się być wyobrażeniem o bohaterze, nie zaś bohaterem.

Szostak skazał mnie na gorączkowe przeżywanie lektury, na niepokój po jej zakończeniu, na złość finałową, a także na konieczność zadawania sobie coraz trudniejszych pytań, na które wcale niełatwo znaleźć odpowiedź.

1 komentarz: