Wydawnictwo: Pauza
Warszawa 2018
Jakaż ta książka jest teatralna! Myślę, że rozpisana na dramat byłaby dużo lepsza.
Każdy kolejny dialog wprost woła o inscenizację, gdyby okroić fabułę, przekształcić ją w tekst dramatyczny, pozbawić tych męczących opisów, przemyśleń, dość zgranych i płaskich, byłaby z tego naprawdę dobra sztuka.
A tak, przeładowana, szablonowa (w sensie przedstawienia i myślenia o społeczeństwie) powieść dusi nadmiarem.
Jörgen Hofmeester uosabia dostatek i spokój króla klasy średniej: praca w prestiżowym wydawnictwie, piękny dom w dobrej dzielnicy, dwie córki, akuratność i koturnowość do granic, sardynki na przystawkę i kurs sashimi na pokaz.
Z każdym kolejnym rozdziałem cała ta napuszoność traci piórka, król zostaje nagi, a ta jego nagość wcale nie jest atrakcyjna, z każdym kolejnym odsłonięciem coraz mocniej przeraża.
Okazuje, że dbałość o konwenanse, pedantyzm, drobiazgowość w kontaktach z obcymi, życie na pokaz to tylko chybotliwa fasada, za którą czai się bestia. Pomijana, uśpiona, lekceważona, która dostaje impuls pobudzający wszystkie chore, mroczne fantazje bohatera.
Na naszych oczach dokonuje się dekonstrukcja postaci, która w tragiczny, ale pozbawiony współczucia sposób obnaża własne chimery i urojenia.
Już sam fakt, że postanawia on, dla dobra córek, jak sobie tłumaczy, pozwolić wrócić do domu żonie, która zostawiła ich lata temu, jest mroczny. Czytelnik czuje, wie, że to niezgodne z rzeczywistymi myślami bohatera. Tak samo jest w przypadku pozornej zgody Jörgena na przyszłościowe plany córek - żadna nie spełniła jego oczekiwań, żadna z nich nie chce realizować wyidealizowanego planu rodziciela, ale wiemy, że budzi to w nim złość, silną, mocną, jeszcze hamowaną.
Ojciec jest zazdrosny o życie córek, które zdają się żyć w zgodzie z sobą, bez ukrytych emocji i pragnień. On sam tego nie potrafi, stąd mroczna złość na córki. Starsza, Ibi, o silnej i mocnej psychice uciekła przed nim do Francji, młodsza Tirza, ledwo co pozbierała się po chorobie i zamierza wyjechać z chłopakiem do Afryki.
Zostaje jeszcze jej pożegnalne przyjęcie...
Początkowo relacje między młodszą córką o ojcem wydają się niezwykle hipnotyzujące. To przejściowy stan, który w dalszej części kompletnie się rozsypał, autor nie dał rady dźwigać tego ciężaru. Ich wzajemna zależność, chora fascynacja ojca, skrzętnie ukrywana, później mocniej akcentowana jest dobry punktem wyjścia do budowania napięcia, jednak brakło umiejętności, pomysłów na sprawne pokierowanie tego wątku do końca.
W efekcie mamy portret ginącego, upadającego społeczeństwa zachodniej, dostatniej Europy, gdzie z nadmiaru bodźców, możliwości rozpoczyna się wewnętrzne zepsucie.
Powtarzam raz jeszcze, tekst obroniłby się jako utwór dramatyczny rozpisany na 3 akty, jako powieść zawodzi, podobnie jak opisywana przez autora kondycja białej klasy średniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz