czwartek, 14 marca 2013

Zygmunt Miłoszewski – Ziarno prawdy [recenzja]


Przeprowadzka do Sandomierza zdecydowanie nie służy prokuratorowi Teodorowi Szackiemu. Nie dość, że cierpi on wewnętrzne męki z powodu swej, jednak dość pochopnej decyzji, to jeszcze sama jego postać straciła na kolorycie, poszarzała. Czyżby wyczerpał się autorowi pomysł na Szackiego?
Uwikłanie czytało mi się świetnie, z zachłannością, ciekawością i energią. Ziarno prawdy po kilku dniach lektury wreszcie (!) udało mi się skończyć. Nie czuję jednak satysfakcji, prędzej rozczarowanie tym, że główny bohater w tej odsłonie został umniejszony, zblazowany, lepiej dla niego, by na Uwikłaniu się skończyło.
W Sandomierzu, w pobliżu starej synagogi, zostają znalezione zwłoki Elżbiety Budnik, znanej szeroko działaczki społecznej, nauczycielki. Przy denatce znajdował się chalef (nóż do rytualnego uboju zwierząt, używany przez żydowskich rzezaków), co rodzi przypuszczenia, iż zbrodnia ma związek z rytuałem krwi, czyli antysemicką brednią o mordowaniu chrześcijańskich dzieci, celem pozyskania ich krwi do wyrobu macy. Tu zabito jednak dorosłą kobietę... Stylizowane morderstwo pociąga za sobą inne śmierci. Zdaje się, że morderca realizuje własny koszmarny plan, który ma ukryte znaczenie. Szacki, któremu przypadło w udziale prowadzenie śledztwa, boryka się więc z tropami i poszlakami. Z jakim skutkiem?
Według mnie autor nie udźwignął tematu lokalnego antysemityzmu i wydumanego pomysłu z mordem rytualnym, wątek ten umyka, jest miałki, brak mu możliwych, realnych znamion. Trochę antysemickiego szczekania poszczególnych mieszkańców nie nadaje problemowi prawdziwości. Sam przypadek Budnik, pociętej chalefem, finalnie jawi się dość absurdalnie, szczególnie, gdy zestawimy go z pozostałymi morderstwami, okaże się, że wątek polsko – żydowski w powieści był kompletnie zbędny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz