niedziela, 3 marca 2013

James Patterson, Maxine Paetro – Piąty jeździec Apokalipsy [recenzja]


Mój problem z Pattersonem odnosi się do tempa historii i jego możliwości utrzymania mnie przy książce. Pierwsze trzysta trzydzieści stron zazwyczaj nuży i męczy, ostatnie trzydzieści parę nie pozwala oderwać się ani na moment od fabuły. Piąty jeździec Apokalipsy to sztandarowy tego przykład.
San Francisco. Szpital Miejski. Pacjenci, pozornie w sytuacji braku zagrożenia życia, w nagły, gwałtowny sposób schodzą z tego świata. Morderca zostawia im na oczach miedziaki z wyobrażeniem kaduceusza. Sprawę bada porucznik Lindsay Boxer. Bezkompromisowa, przebojowa, z powołaniem do swojej pracy. Poza tajemniczymi zgonami szpitalnymi mierzy się ona z serią morderstw młodych kobiet, których ciała odnajdywane są w przypadkowych samochodach, upozowane w ekskluzywnych ubraniach, zawsze siedzące za kierownicą.
Kolejny wątek książki to proces sądowy jaki rodziny ofiar Szpitala Miejskiego wytoczyły placówce: przesłuchania, mowy, argumenty, stanowią jeden z lepszych motywów w Piątym jeźdźcu.
Przemieszczając się między poszukiwaniami mordercy z kliniki, a tym samochodowym, dostajemy jeszcze zajawki z sali sądowej, poznajemy kolejnych funkcjonariuszy badających sprawy, czasem pobeżnie zaglądamy im w prywatne sprawy.
Dużo się dzieje, a paradoksalnie nie ma napięcia. Thriller wiele obiecujący w opisach. Dla mnie na obietnicach się skończyło.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Pattersona, chociaż wiem, że w swoim dorobku posiada książki lepsze i gorsze. Szkoda, że akurat taki temat jest w jego wykonaniu tym gorszym.

    OdpowiedzUsuń