czwartek, 5 maja 2016

Robert Rient - Świadek [recenzja]

Dowody na Istnienie
Warszawa 2015

Staram się myśleć o tej książce jak o swego rodzaju dzienniku, czy pamiętniku, którego autor próbuje uporać się z własną historią i tożsamością, opisując kolejne etapy odkrywania siebie.
I, jak zawsze w podobnej sytuacji, mam wątpliwości, czy tego rodzaju świadectwo powinno ujrzeć światło dzienne.
Pozostawiam tę sprawę otwartą, a tymczasem wracam do samej książki.
Robert Rient to pseudonim dolnośląskiego dziennikarza. Wychowany w rodzinie Świadków Jehowy, sam przez długie lata pozostawał w wierze, a nawet był swego rodzaju liderem w głoszeniu wiary.
Surowe zasady, kodeks postępowania, a także liczne wytyczne, które wpływają na swobodę i wolność postępowania świadków, w pewnym momencie stały się do Rienta wątpliwością i przeszkodą. Nie bez znaczenia było odkrycie własnej orientacji seksualnej, która stała w opozycji do wyznawanej religii.
Z każdą kolejną stroną rośnie dramat wewnętrzny autora, to kim jest nie daje się pogodzić się z tym w co wierzy. Ludzie, współwyznawcy, zwani też głosicielami, stają się obcy, bo nie znają wewnętrznej tajemnicy Rienta, przestają być dopasowani, zharmonizowani, bo on stał się inny, obcy, potępiony.
Natury nie się oszukać, ciężko walczyć z samym sobą. Robert Rient postanowił żyć w zgodzie z własną tożsamością. Przypłacił to odrzuceniem, odszedł ze Zboru. Książka jest zapisem wewnętrznej walki o siebie, a także  sposobem poradzenia sobie z demonami przeszłości, które pod różnymi postaciami wciąż drzemią gdzieś w środku.
Moc terapeutyczna zapisków musiała być dla autora przemożna, z jednej strony odwaga do dzielenia się z czytelnikami intymnymi szczegółami, uczuciami, z drugiej doskonały sposób na ekstrawertyczne pozbycie się ciężaru.
Kulisy codzienności Świadków Jehowy, regulacje prawne i obyczajowe, a przede wszystkim miejsce jednostki w tej przepotężnej religijnej machinie są mocno wyeksponowane przez autora.
Straszno tu i mroczno, nie tylko ze względów wyznaniowych, ale przede wszystkim moralnych, kulturowych, ludzkich. Okazuje się, że nawet człowiek, który jest (wydaje się) w pełni ukształotwany, świadomy, nie umie do końca wyzwolić się z więzienia wiary, poczucia winy, może wstydu?
Każdy czytelnik będzie inaczej odbierał tę książkę, każdy inaczej postrzeże jej autora. Ot, siła literatury.
Nie jest to książka przełomowa, zbyt wiele tu autoterapii, ale skoro jej napisanie było potrzebne autorowi, by się wyzwolić, to dobrze, że powstała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz