wtorek, 15 stycznia 2013

Agata Christie – Samotny dom [recenzja]


Południe Anglii. Miejscowość uzdrowiskowa St. Loo. Do kurortu przybywa wielki Hercules Poirot w asyście swego oddanego przyjaciela Hastingsa. Co ciekawe, niebagatelny detektyw zadeklarował przejście na emeryturę i od tej pory ma zamiar jedynie wygodnie korzystać z uciech życia. Mimo stanowczego oświadczenia, odwiesza swe postanowienie wtedy, gdy staje w obliczu zbrodni... niepopełnionej.
Poznana przypadkowo panna Nick Buckley, właścicielka starej posiadłości na cyplu, zwanej Samotny Dom, zwierza się detektywowi, że ostatnio kilka razy cudem uniknęła przypadkowej śmierci. Kiedy, o mały włos, dziewczyna nie dokonuje żywota w obecności małego Belga, ten rozpoczyna poszukiwania niedoszłego mordercy. Tradycyjne, staroświeckie metody jakimi wciąż operuje niezawodny Poirot oraz wsparcie nieocenionego Hastingsa powoli doprowadzają intrygę do finału. Jak zwykle nieoczekiwanego. Dystyngowany, odrobinę ekscentryczny, wplatający co chwilę francuskie zwroty do rozmowy oraz krzywiący się na brytyjskie zwyczaje kulinarne (szczególnie śniadaniowe) Poirot to główna atrakcja serii. Te jego podchody, podstępy, gierki, udawanie, blagowanie, sztuczność, pompatyczność i emfaza są niezrównane. Prawdziwy oryginał, błyszczy na firmamencie kryminalnym swoją cudacznością, nie mniej niż wypomadowanymi wąsami.
Ilekroć przeczytam kolejną książkę Christie poświęconą działaniom Herculesa, mam wrażenie, że było ich już tyle, że ta skończona jest ostatnią. Nic bardziej mylnego, ile jeszcze przygód Poirota przede mną? Bardzo ciesząca i obiecująca perspektywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz