niedziela, 13 marca 2022

Anna Wylegała - Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2021


Sięgam pamięcią do dziesiątków opustoszałych dworów Dolnego Śląska, przypominam sobie ruiny lub tablice mówiące o tym, że tu było, tu stało. Splądrowane mauzolea, upadające wiekowe, niezwykłe, pełne cennych okazów parki, ot polski krajobraz.

Z drugiej strony dwory upudrowane na sale weselne, pełne (tfu!) pastelowych elewacji i napuszonych nazw. 

Z trzeciej strony dwory i pałace, które wróciły do właścicieli, a ci, z mozołem i starannością próbują podnieść je, żyć z nich, ale skromniej niż w punkcie: "z drugiej strony". 

Z czwartej strony przedszkola, szkoły, biblioteki, domy kultury, które w dworach i pałacach znalazły swoje siedziby.

Stron jest więcej, tych czterech doświadczałam na własnej skórze, dlatego je wymieniami.

W potrzebnej, ale i przygnębiającej pracy Anny Wylegały pojawia się powojenna historia dworu: plądrowanego, niszczonego, okradanego. W chłopskich narracjach szaber miał najczęściej wymiar praktyczny, bo przecież:"jak nie zabiorę, to zniszczeje". Pewnie dlatego z wynoszonych z dworów książek  pół wsi paliło tytoń w biblułkach z książęcym ekslibrisem. Autorka konstatuje, że palone dworskie wyposażenie to rodzaj odruchu zemnsty za doznane krzywdy, rodzaj autowyzwolenia. Zresztą, w opowieściach z Kielecczyzny, bo tam swoje badania prowadział Anna Wylegała, widać mechanizm obronny rozmówców: pamięć sprawia, że pewne rzeczy nie są zapamiętywane lub zostają z niej "wyprane". 

Chłopi bali się, że reforma rolna pozbawi ich ziemi, obawiali się przemocy z zewnątrz, ale też wewnętrzych walk o morgi. 

Interesujące, choć przygnębiające są losy byłych właścicieli, pozbawionych majatków, domów, którzy schornienia szukają w miastach (w opisywanych przypadkach często w Krakowie), szukali posad i mieszkań, by utrzymać rodziny. Wielce trudna była sytuacja starych dziedziców czy wdów z dziećmi, które, nienawykłe do dbania o codzienność, nagle zmuszone były podjąc trud codziennego zapewnienia wiktu i opierunku dla półsierot. Często, ci, których "dworscy" zapamiętali jako dobrzych panów, mają wsparcie starych pracowników, którzy posyłają choć odrobinę mąki i przetworów dla dawnych właścicieli majątków.

Historie opowiadane w książce są trudne, zawsze źle się kończą, pokazują, że za budynkami, ziemią, sprzętami stali ludzie, kiedyś wielcy i poważani, ważni i decydujący, po reformie niknący w najdalszych odmętach stanów niskich, wręcz niewidzialnych. 

Kolejny ton tej pracy nadaje część o nowych właścicielach, którzy, o ironio, wchodzą w rolę starych właścicieli, stając się na nowo wiejskimi pracodwacami, osobami, które organizują życie społeczne i kulturalne, charytatywne, przez co płynnie wchodzą w buty miejscowej elity.

Ważne hasło pojawiające się w książce, to ukute przez Wojciecha Bursztę pojęcie "metachłopów" - osób niebędących chłopami, ale świadomych i akceptujących swoje chłopskie pochodzenie.

Po kilku ciężkich westchnieniach, pomijając całą nieomawianą tutaj zależność: pan - chłop, dwór - dworscy, mam silne poczucie straty za artefaktami, dziełami kultury i sztuki, które zrabowane, spalone, zniszczone uleciały w niepamięć. Dzielę też a Autorką przekonanie i poczucie, że została w tej właśnie ksiażce opowiedziana ważna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz