sobota, 18 lipca 2020

Joseph Smith Fletcher - Morderstwo w Wrides Park [recenzja]

Przekład: Jan S. Zaus
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 1990

Jak ja tęskniłam za klasycznym kryminałem. Bez skandynawskich udziwnień czy polskich popłuczyn. Poprawny, trochę flegmatyczny, pisany nienagannym językiem pozbawionym emocji.
Tęskniłam też za niespiesznym trybem życia brytyjskich arystokratów początku XX wieku, wszystko to przez miłość do altmanowskiego "Gosford Parku". Nieuleczalne uczucie.
W każdym razie na początek przybliżam szczegóły ze zwykłego, szarego dnia sir Nicholasa:
- konna przejażdżka z siostrzenicą
- czas w bibliotece lub ogrodzie aż do lunchu
- po lunchu drzemka do 15:00
- przejażdżka samochodem
- herbata o 17:00
- obiad po uprzednim przebraniu się
- od 21:00 wist z siostrzenicą, asystentem Camberwellem i kamerdynerem.
Takie życie.
Jednak pewnego dnia, cały ten przyjemny kierat ulega zakłóceniu.
Arystokratę odwiedza marynarz niepewnej prowieniencji. Sa widziani w okolicy przez wielu świadków, po jakimś czasie dziwny gość zostaje znaleziony martwy. 
Wszystkie znaki wskazują na winę sir Nicholasa. On sam milczy jak zaklęty i wcale nie chce pomóc w rozwikłaniu zagadki.
W sprawę angażuje się Camberwell oraz prywatny detektyw zaangażowany przez prawnika sir Nicholasa.
Wspólnymi siłami, trochę po amatorsku, trochę dzięki szczęściu obaj odkrywają coraz to nowe fakty, które stopniowo rozświetlają prawdę o tajemniczym marynarzu.
Solidny, klasyczny kryminał. 
Raz na jakiś czas dobrze odświeżyć sobie takie podejście do tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz