poniedziałek, 7 maja 2018

Marta Dzido - Frajda [recenzja]

Wydawnictwo Korporacja Ha!art
Kraków 2018

Myślę sobie, że pokolenie, które wczesną młodość/życie późno nastoletnie przeżywała w latach 90. jest jedynym słusznym odbiorcą tej książki.
Dla nich łatwe będą niuanse, porównania, wspomnienia rzeczywistości, mód, nastrojów, realiów.
Dla reszty książka ta może wydać się przegadana, bądź rozmyta, niejasna, zbyt hermetyczna.
Tak myślę. Pewnie się mylę. Ja ją tak odbieram.
Para młodych zakochanych z gatunku "i chcieliby i boją się". Łączy się wzajemne przyciąganie, pociąg, fizyczność, dzika namiętność. Pikanterii dodaje ciągłe naprzemienne przyciąganie i odpychanie, odwieczna zabawa w kotka i myszkę.
On nie robi tajemnicy z tego, że szaleje na jej punkcie, ona bardziej stonowana, studzi zapały chłopaka, stara się trzymać go na dystans, byleby tylko nie cierpieć poprzez nadmierne przywiązanie.
Droczą się, szarpią, kochają i... czują niepewność.
Lata mijają, oni w oddaleniu, wciąż jednak mają w pamięci swoją młodość, myślą o sobie z zaintrygowaniem, ciepłem, snując wizje co by było gdyby...
Marta Dzido pisze o młodzieńczej miłości z lat 90. jak o czymś ulotnym, rześkim, czymś niezbędnym do życia jak powietrze, ale też tak samo ulotnym.
Książka jak teledysk - czytam i widzę szybkie ujęcia, kadry przedstawiające zapatrzonych w siebie młodych, którzy już za chwilę są wycofani, badający się, sprawdzający, szukający potwierdzenia dla swojej wyjątkowości, dla niezwykłości swego uczucia.
Miłość jak zabawa, miłość jak sen, miłość jak pocztówka, miłość jak frajda.



Za egzemplarz książki dziękuję:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz