sobota, 28 czerwca 2014

Swietłana Aleksijewicz - Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości [recenzja]

Niezwykła książka. Uderzająca, poruszająca, mocna, pasjonująca. W tym wypadku nie są to duże słowa, nie jestem nawet pewna, czy są one wystarczające. Aleksijewicz okazała się mistrzynią reportażu, narracji, nastroju.
Przez lata podróżowała przez tereny skażone wybuchem czarnobylskiego reaktora i zbierała świadectwa ludzi, którzy byli najbliżej tej katastrofy. Była w Prypeci, zwanej dziś miastem - widmem oraz w okolicznych wioskach, które otrzymały nakaz całkowitego wysiedlenia. Dramaty mieszkańców, którzy nie mają gdzie uciekać, historie plądrowanych domostw, porzuconych nagle zwierząt domowych, niszczejących upraw, widziane oczami likwidatorów, tych, którzy umknęli przed wywózką, tych, którzy chcieliby wrócić.
Obraz radzieckiej propagandy, która ukrywała poziom stężenia pierwiastków, która bagatelizowała wybuch, maskując tym samym własne nieprzygotowanie do skażenia, porusza i budzi bunt. Niewyobrażalne jak beztroscy i nieświadomi byli wtedy ludzie. Często powtarza się stwierdzenie, że promieniowania nie ma, skoro go nie widać. 
Wstrząsają świadectwa likwidatorów, którzy w czasie rozmów z autorką byli już ciężko chorzy lub umierający na chorobę popromienną, białaczkę. Mocno poruszają też świadectw dzieci, które po katastrofie jakby przestały być dziećmi. Brak uśmiechu na ich twarzach, brak radości, nadziei, jest za to ciągłe zmęczenie, płacz, apatia, choroby.
Ważnym elementem monologów poszczególnych bohaterów jest ich przywiązanie do ZSRR. Autorka przedstawiła tzw. człowieka radzieckiego, wierzącego w niezłomność i wielkość ustroju, ufającego zapewnieniom o braku zagrożenia po wybuchu. Świadectwem tego niech będzie przykład, który mocno utkwił mi w pamięci. Gdy na miejsce zdarzenia przyjechały ekipy zachodnich telewizji, całe ubrane były w stroje ochronne, maski, specjalne kombinezony, buty. Nawet kamery były zapakowane w specjalne pokrowce. Towarzyszyły im zawsze miejscowe tłumaczki, ubrane tylko w letnie sukienki i sandały...
Wiele miejsca zajmują w książce świadectwa miłości: żon czuwających przy łóżkach umierających mężów (którzy wcześniej uprzątali reaktor), ludzi kochających swoją ojcowiznę, tęskniących za czasami przed wybuchem.
Czarnobylska modlitwa jest wielowymiarowa, bogata w znaczenia, w zagadnienia. Odkrywa przed czytelnikiem tak wiele perspektyw, możliwości patrzenia na czarnobylską katastrofę. Nie ma jednej wiodącej prawdy, każdy z bohaterów ma swoją własną, równie ważną co ta głoszona przez wcześniejszego rozmówcę, równie mocną, co ta, która będzie świadectwem kolejnego świadka.
Każdy powinien poznać tę książkę, nie po to by doznać wstrząsu, ale po to by zapamiętać choć jednaą historię, by tamto wydarzenie nie zostało zapomniane.

1 komentarz:

  1. Mało się mówi o tamtych wydarzeniach. A przecież gdzieś kiedyś to może się powtórzyć...

    OdpowiedzUsuń