środa, 13 lutego 2019

Lousia May Alcott - Małe kobietki [recenzja]

Przekład: Ludmiła Melchior-Yahil
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2018

Świetna lektura dla wszystkich tych, którzy pragną oderwać się od rzeczywistości, codzienność, przyziemności, by zanurzyć się w spokojny, szlachetny, nieco zapomniany świat XIX - wiecznych powieści amerykańskich.
Sielankowy, pogodny obraz życia zubożałej rodziny Marchów, w skład której wchodzą: nieobecny ojciec (przebywający na froncie wojny secesyjnej), posągowa i jednocześnie serdeczna matka, a także 4 córki: Meg - najstarsza, najpiękniejsza, Jo - chłopczyca z sercem na dłoni, Beth - nieśmiała, serdeczna i utalentowana muzycznie, Amy - najbardziej rozpuszczona i samolubna, po trosze dlatego, że najmłodsza.
Perypetie i codzienność panien March obserwujemy przez niemal rok, podczas którego wydarza się wiele mniej i bardziej spektakularnych wydarzeń, spośród których warte uwagi są przede wszystkim poznanie bogatego sąsiada Lauriego, udział w balu towarzyskim najstarszych panien, czy groźba choroby zakaźnej, jaka dziesiątkowała ludzi pewnej zimy.
Prostoduszne i prostolinijne dziewczęta (niepozbawione wad) próbują pomóc łatać domowy budżet, bawiąc się i radując młodością na miarę swoich możliwości, a także poznając świat i prawa nim rządzące.
Pełna optymizmu i radości życia książka, która znakomicie poprawi nastrój i oderwie od codzienności.
Warto zaznaczyć, że autorka (córka pisarza i nauczyciela) była jedną z prekursorek amerykańskiej literatury kobiecej i młodzieżowej. W czasie amerykańskiej wojny domowej była pielęgniarką i wolontariuszką, bacznie obserwującą codzienność w szpitalach.
Ciekawym doświadczeniem jest czytanie o ówczesnych metodach wychowawczych, trącących myszką sytuacjach towarzyskich. Odrobina starego świata na lepszy dzień.

1 komentarz: