piątek, 11 marca 2016

Richard Flanagan - Klaśnięcie jednej dłoni [recenzja]

przekład: Robert Sodół
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2016

W pierwszych słowach mego listu rozprawiam się z okładkowym blurbem: wcale mnie ta książka nie zniewoliła, ni nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia. Wręcz przeciwnie - momentami miałam poczucie, że autor gra na zwłokę, rozciągając do monstrualnych rozmiarów pewne wątki/zdania, by potęgować napięcie, udynamiczniać fabułę, co (moim rzecz jasna zdaniem) wyszło zupełnie na opak.
Sam pomysł był naprawdę dobry, a w naszej szerokości geograficznej, nawet dość oryginalny. Rzecz dotyczy bowiem powojennych europejskich imigrantów, którzy walcząc z demonami przeszłości próbują zacząć nowe życie na końcu świata, czyli w Australii.
Nadzieja na lepszy los ustępuje miejsca rozczarowaniu i goryczy, ponieważ większość ofert, jakie proponuje im nowy kraj dotyczy ciężkiej, fizycznej pracy przy budowaniu zapór wodnych i innych karkołomnych przedsięwzięć inżynieryjnych. Są oni traktowani jako obywatele drugiej kategorii, mieszkają w bardzo marnych warunkach, całe życie poświęcając na zapominanie o przeszłości i wiązaniu końca z końcem. Nie o takiej przyszłości marzyli okaleczeni II wojną światową Włosi, Albańczycy czy Polacy, którzy z nadzieją przybijali do australijskich wybrzeży.
Bohaterami powieści są Bojan i Sonja Buloh, ojciec i córka, którzy przybyli do Tasmanii ze Słowenii. Przez krótki czas była z nimi jeszcze Maria, matka dziewczynki, jednak pewnego śnieżnego wieczoru pozostawia dom i rodzinę i odchodzi. Gdzie i dlaczego, wyjaśni się w  niczym nieposkromionych treściach książki.
Bojan nie potrafi zajmować się maleńką córką (gdy zostają sami Sonja ma tylko trzy lata), pił, oddawał ją na przechowanie do mniej lub bardziej przypadkowych ludzi, wreszcie przyjął dziecko pod swój dach, co wcale nie zaowocowało rodzinną sielanką, wręcz przeciwnie - Sonja miała dzięki ojcu bardzo trudne i znojne dzieciństwo.
Fabuła przeplata czas dzieciństwa z epizodami z dorosłości Sonji. Mając trzydzieści osiem lat, wraca ona w rodzinne strony po to, by zmierzyć się z demonami przeszłości. 
Męczące (i tak mocno wyeksploatowane w innych powieściach) przeplatanie rozdziałów z odległej przeszłości z teraźniejszością, stanowią zabieg mający na celu pogłębienie wrażenia, zaakcentowanie wyjątkowości historii, a także spotęgowanie napięcia. 
Pokazanie trudnych relacji między ojcem a córką, brak umiejętności znajdowania słów i pozornie prostych gestów, które miałyby scalić rodzinę zajmują ważne miejsce w powieści.
Bojan kilkakrotnie wraca wspomnieniami do Słowenii czasów wojny, próbując w ten sposób tłumaczyć swoje australijskie zachowania i postępowanie, nie tylko wobec córki, ale też wobec innych mieszkańców. Autor całkiem sprawnie poradził sobie z autentycznością zachowań i ich motywacją, jednak całość do mnie nie trafia. Być może przez wzgląd na wspomniane wcześniej granie na zwłokę, multiplikację jednej i tej samej sceny w różnych emocjonalnych natężeniach. W tych fragmentach robi się teatralnie i sztucznie. Niedobrze.
Finał zupełnie nie pasuje do powieści, jest tak różny od nastroju panującego przez całą fabułę, że aż trudno przyjąć go za harmonijny i korespondujący z resztą.
Blurby kłamią.

1 komentarz:

  1. Szkoda, że nie pokochałaś tej książki. Ale opisałaś ją dogłębnie.

    OdpowiedzUsuń