czwartek, 3 września 2015

Sylvia Plath - Szklany klosz [recenzja]

Na zdjęciu patrzy w bok, gdzieś ponad obiektywem. Jest szczęśliwa, uśmiechnięta, promienna. Obok Sylvii stoi Ted Hughes, nonszalancko obejmuje ją w pasie jedną ręką, drugą trzyma w kieszeni. Plath obiema rękami podtrzymuje uścisk ukochanego, może trochę wygląda to na desperację, a może raczej na oddanie?
Patrzę na tę młodą, utalentowaną dziewczynę i czuję żal za jej życiem, błyskotliwością, lotnością. Szklany klosz to świetny obraz wrażliwości Plath, ale także biografia pisarki.
Zaczyna się ciekawie i dość przewrotnie. Nowy Jork, lata 50. Esther Greenwood, bardzo młoda studentka uzyskuje stypendium i staż w najpopularniejszym magazynie dla kobiet. Przez miesiąc ma poznawać redakcyjne życie, ale przede wszystkim uczestniczyć w rautach, stroić się, poznawać ludzi. Brzmi jak marzenie? Nie dla Esther. Czuje się wyobcowana, zmaga się z rzeczywistością, która znacząco odstaje od wyobrażeń. Kolorowy nowojorski światek socjety to tylko wydmuszka, chwiejna dekoracja, kryjąca brudną prawdę o świecie.
Pod koniec stypendium u Esther nasila się neurotyzm. Wraca do domu, rezygnuje z wszystkich swoich planów naukowych, porzuca marzenia o karierze, sama już nie wie czego tak naprawdę chce. Najważniejszy teraz jest szklany klosz, pod którym się znalazła. Powoduje on, że patrzy na świat bez nadziei, wszędzie widzi bezsens, destrukcję, martwotę. Nie jest w stanie czytać, nie potrafi spać, czuje niemoc i absurdalność życia, które i tak nieuchronnie zmierza ku śmierci.
Kolejne kroki i stwarzane przez nią sytuację prowadzą do jednego - autodestrukcji.
Plath w ponury, ale jakże sugestywny sposób rozlicza się z własnym cierpieniem i spojrzeniem na rzeczywistość, Jakże bolesne musiały być dla niej codzienne, zwykłe czynności, jak trudnym jawiło się wstanie z łóżka.
W pewnym momencie pisze już tylko o faktach, bez emocji, mechanicznie. Na zimno zdaje relację z nieudanej próby samobójczej, kiedy to chciała się powiesić. Każde kolejne podejście opisywane jest równie planowo i metodycznie, co potęguje odczucie grozy i niezmierzonego smutku.
Wrażliwość, talent, zmysł obserwacji, tyle wyziera zza stronic Szklanego klosza. A do tego poczucie straty, smutek, i przejmujące kłębowisko myśli, które pojawia się po lekturze. O tej książce nie da się mówić od razu, trzeba przeczekać ten największy żal, najmocniejsze doznania, okrzepnąć i dopiero wówczas poszukać w sobie słów, które i tak nie potrafią w pełni oddać prawdy wypływającej z powieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz