Przekład: Tomasz S. Gałązka
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2025
Nie potrafię wgryźć się w język i treść tej książki. Ślizgam się po słowach jak po powlekanych pastylkach na niestrawność (są takie w ogóle?). Żadne zdanie do mnie nie trafia, żadna myśl nie wydaje się być znacząca, warta uwagi i zapamiętania. Mijam strony jak pejzaż za oknem pociągu, którym jadę - szybko zapominając co było chwilę temu.
Może to wynikać z różnic kulturowych rozciągających się niemożebnie między Europą a Australią (co sprawdzam regularnie na canberrańskich znajomych), ale przyczyną może być prozaiczny odmienny gust literacki.
Tutaj nic nie działa: ani monotonna opowieść o ludziach z Równin, którzy mają pozycję, pieniądze, szukają zadowolenia, żon z piegami i koniecznie bladą skórą, nieustająco poddają się intensywności pozornych rozczarowań i, jeden z nich, jest patronem i sponsorem działań Narratora.
Jest nim filmowiec, który przyjeżdża na równiny, by pozyskać zainteresowanie swoim projektem twórczym. Chce nakręcić film o monotonii, pustce, australijskim wyobcowaniu.
Autor nie stroni od nudy - częstują nią często i hojnie, doprawiając ją banałem i frazesem. To rodzaj gry z czytelnikiem, z pewnością, jednak dla mnie ta gra jest tak pusta i przewidywalna, że nie chcę tracić na nią czasu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz