piątek, 3 maja 2024

Mercè Rodoreda - Rozbite lustro [recenzja]

 

Przekład: Anna Sawicka

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2024


Bardzo staranna, intrygująca, a jak się później (po lekturze) okaże, także bogata w symbolikę okładka. Prawdziwie przyciąga wzrok. Brawa dla Katarzyny Borkowskiej!

Książka wywołała u mnie niecodzienne uczucia: początkowo wciągała, by później odpychać, chwilę później znów przyciąganie, następny moment - zrażanie. I tak w kółko. Ta amplituda nastrojów znalazła swoje uzasadnienie dopiero w odautorskim posłowiu. Okazało się bowiem, że Autorka w trakcie pracy nad książką poczuła zagubienie. Utknęła w plątaninie postaci, w ich zależnościach, zmęczona przestała mieć kontakt ze stworzonymi przez siebie charakterami. To bardzo mocno czuć w trakcie lektury: początkowo dopracowane charakterologicznie, skrzętnie opisywane i traktowane blisko, z czasem uciekają, dowiadujemy się o nich ze strzępków informacji, nagle, bez powodu, przestają mieć wpływ na fabułę, są traktowane jako przykra konieczność. Nie wiedziałam skąd u mnie ta niechęć do lektury, ale skoro sama Autorka czuła wrogość do własnej historii, cóż dopiero ten kto mierzy się z lekturą!

Niezwykłe to doświadczenie, które tym widoczniejsze jest, że każda następna postać pojawiająca się w toku historii jest coraz to mniej do niej przystająca: odbiega od początkowego nastroju, sposobu prowadzenia narracji i dialogów, postaci pojawiają się jak statyści w sztuce - konieczni (lub nie) do wytłumaczenia czy zaproponowania pojawiających się rozwiązań, co w efekcie tworzy niedostępną, nudą i stopniowo upadającą historię, która początkowo miała potencjał. Dlaczego? Ponieważ mówiła o miłości, awansie społecznym, intrygach, poszukiwaniu szczęścia - zwykłym życiu, które aspiruje i ubrane w kostium historyczny, a także wspomnianą wcześniej nobilitację do klasy średniej, stawać się mogła wciągającą rodzinną sagą. Na pewno nie na miarę Marqueza (bo Manna Buddenbrooków, aż niestosownie stawiać w skojarzeniu z tym wytworem), ale orbitującego w kolumbijskich skojarzeniach. 

Dobre było katalońskie skojarzenie i zagnieżdżenie powieści, dobra (przynajmniej na początku) postać Teresy, ale to za mało, początek nie jest wystarczający do utrzymania uwagi. To ledwie zawiązanie akcji, która w każdej kolejnej części traci na mocy i znaczeniu.

Cała ta historia opowiada o kilku pokoleniach bogatych katalońskich mieszczan, traktowanych jak szlachta, a także o pojedynczych osobach reprezentujących ich służbę. O córce sprzedawczyni ryb, która wiąże się z dyplomatą, zyskuje i towarzysko i finansowo, a także o jej potomkach, kochankach i bliskich. 

Miał ten zalążek historii pretensje do bycia historią, zostały pretensje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz