piątek, 5 lutego 2016

Bruce Chatwin - Utz [recenzja]

Kaspar Joachim Utz, niemiecki Żyd, który po II wojnie zamieszkał w czeskiej Pradze. To, że przeżył Shoah zakrawa na cud. Jednak, gdy pozna się bliżej postać Utza, wszystko zaczyna wyglądać składnie i prawdopodobnie. Dzięki niebywałej wręcz skłonności do ustępstw (przede wszystkim moralnych), a także koneksjom nie tylko zachował życie (pomoc w rabowaniu dzieł dla nazistów), ale też ochronił przed zniszczeniem i zagrabieniem swoją niezwykłą kolekcję (obietnica złożona komunistom, że kolekcja po śmierci trafi w ich ręce). Był bowiem Utz namiętnym zbieraczem miśnieńskiej porcelany. Określenie namiętny jest dość oględne i niewystarczająco nacechowane emocjonalnie, ponieważ Utz w całości poświęcił się właśnie swoim zbiorom. Gdy jednak skonfrontował oddanie i skalę kompromisów, na jakie się zgodził, dotarła doń gorzka prawda, której finał mógł być tylko tragiczny.
Utz umiera. Wiemy to już od pierwszej strony książki, ponieważ autor pozwala nam w nim uczestniczyć. Nie jest to zwykły pochówek, gdyż jego główny bohater sam z góry zaplanował wszystkie elementy: ilość żegnających go, menu w restauracji. Utz umiera, jego kolekcja znika. Pewien amerykański dziennikarz, który miał szansę poznać przed śmiercią Kaspara Joachima, postanawia odnaleźć zbiory. Przybywa więc do Pragi, spotyka się z ludźmi, którzy byli z Utzem blisko. Wspomnienia, urwane rozmowy, narracje kilkorga znajomych nie wprowadzają jednak porządku, z wszystkich tych relacji wyłania się Utz wielowymiarowy, nie dający się zaklasyfikować. Pełna niedomówień jest jego wojenna przeszłość, wszystko wskazuje jednak na to, że była ona dość plugawa. Gdy tafia do Pragi, zamieszkuje w żydowskiej dzielnicy (być może na skutek dawnych znajomości ), czasem udaje mu się wyjechać do Szwajcarii, pod pozorem poratowania zdrowia, czasem pójdzie na sowiecki film do kina, by podkreślić zgodę na zastaną rzeczywistość.
Dziwny jest sam jego wygląd, dziwne zachowania i stosunek wobec służącej Marty, nie wiadomo czy jest ona instrumentem do utrzymania kolekcji w lepszych warunkach (Utzowi w wersji samotnej nie przysługiwał metraż jaki zajmował, gdyby nie ślub z Martą, musiały się wyprowadzić z mieszkania), nie wiadomo jaki miał stosunek do ludzi w ogóle.
Czy liczyło się coś więcej niż porcelana? Odpowiedzi jest kilka, żadna z nich zaś pewna. Może to miłość do przedmiotów martwych, których piękno i kunszt dawały poczucie stałości, bezpieczeństwa, sensu świata? Być może figurki ucieleśniają tęsknotę za starym światem, bez totalitaryzmów i rozlewającej się tępoty i strachu? Autor podsuwa jeszcze jeden trop, prawdopodobny w takim samym stopniu jak poprzednie. Rzecz w tym, że zawiera on w swojej opowieści wątek golema (ulepionego przecież z gliny) oraz historię   Böttgera, XVII - wiecznego alchemika, który wynalazł sposób na wytwarzanie porcelany, stosowany właśnie w miśnieńskiej pracowni. Czyżby Utz łączył wiarę w związek porcelany z nieśmiertelnością?
Wiele pytań, na które autor nie pozostawia gotowych odpowiedzi, zaledwie szkice do nich.
Chatwin boleśnie pogrywa sobie z czytelnikiem: tworzy wiele mistyfikacji, które sprowadzają na manowce, pełne są przekłamań. Autor i jego prawda o powieści są zawsze kilka kroków przed nami, bez szans na dogonienie. Utz to książka wielokrotnie złożona, wielopłaszczyznowa, mogącą być omawianą na bardzo wielu gruntach: moralnym, obyczajowym, historycznym (spojrzenie na komunistyczną Pragę, skonfrontowanie krajów Bloku Wschodniego z Zachodem), a także filozoficznym, etycznym, czy antropologicznym.
Niezwykła książka, pozostawiająca niedosyt, poruszająca, skłaniająca do dyskusji i zrewidowania niektórych swoich zapatrywań. Książka przygoda. Wielkie wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz