sobota, 13 lutego 2016

Sylwia Chutnik - Jolanta [recenzja]

Nie dla mnie twórczość Sylwii Chutnik. Jej poetyka, wrażliwość, estetyka są mi odległe, nie wywołujące wzruszeń. Dlatego też Jolanta wcale mnie nie poruszyła.
Historia dziewczyny z warszawskiego Żerania w zamyśle ma pokazać samotność i zagubienie dziecka z rozbitej robotniczej rodziny. Gdy Jola miała kilka lat z domu odszedł ojciec, poza córką porzucił też starszego syna i żonę, która popadła w alkoholizm. 
Dwa ciasne pokoiki z widokiem na komin elektrociepłowni Żerań, nuda, brak perspektyw, brak ambicji i porozumienia z bliskimi. Do tego kompulsywne zachowania zakompleksionej, samotnej dziewczyny i dramat gotowy. Taka historia nie może się skończyć dobrze.
Matka umiera, brat wyjeżdża do Berlina, Jolka zachodzi w ciążę i zyskuje męża. Banał znany z wielu innych książek, historia jakich wiele.
Chutnik przemyca w swej powieści fragmenty szarej rzeczywistości lat 80. Monotonne życie robotniczego osiedla, mężczyźni i kobiety spieszący do pracy w fabryce samochodów, telewizory rozświetlające osiedle wieczorami, a także cały szereg zmian obyczajowych, które pociąga za sobą ustrojowa rewolta, w której poukładani, usadowieni w stagnacji mieszkańcy, muszą się odnaleźć.
Obserwujemy Jolkę i zmiany w niej zachodzące. Z każdą stroną jest z główną bohaterką coraz gorzej: urodzenie dziecka i zamążpójście wcale nie wyrywa jej z dawnych traum. Spełnione marzenie o własnej rodzinie nie daje satysfakcji. Coraz bardziej zamyka się ona w sobie, pojawiają się myśli samobójcze. Wciąż brakuje jej poczucia bezpieczeństwa, wciąż czuje się winna za rozpad małżeństwa rodziców.
Znikąd ratunku, ponieważ Jolka nie potrafi na głos mówić o swoich potrzebach i problemach. Depresja końca lat 80. i 90. w wersji najpełniejszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz