niedziela, 31 stycznia 2016

Ryszard Horowitz - Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora [recenzja]

Pamiętam Horowitza z kilku wystaw, dwóch czy trzech spotkań autorskich. Za każdym razem sprawiał wrażenie życzliwego, ciepłego człowieka, pełnego pasji, rozumiejącego pędzący świat. Dlatego też tak chętnie sięgnęłam po jego wspomnienia.
Mimo całej wielkiej sympatii do autora czuję się tą książką rozczarowana. Niektóre fragmenty nużą, są zbyt rozwleczone, a język reminiscencji nieinteresujący. Obok bardzo ciekawych informacji i wspomnień pojawiają się dłużyzny, które blado i nijako wypadają z barwnymi faktami z życia. Gdyby tak skrócić tę książkę o połowę, byłaby idealna.
Ryszard Horowitz jest uznanym w świecie fotokompozytorem, artystą, który wyprzedził swoje czasy, tworzył kompilacje, które dziś z pewną łatwością można skonfigurować w zaawansowanym programie graficznym, jednak kilkanaście/kilkadziesiąt lat temu była to nie lada innowacja.
Charakterystyczny, niepodważalny styl artysty otworzył mu drogę do sukcesu: zdobył Nowy Jork, projektował dla festiwalu w Cannes, pracował przy filmach, największych kampaniach reklamowych, rozbudowując przy tym własne atelier na nowojorskim Manhattanie,
Człowiek sukcesu, bez dwóch zdań.
A cała jego historia zaczęła się w maju 1939 roku, gdy przyszedł na świat w Krakowie. Początek dzieciństwa najgorszy z możliwych: wojna, okupacja, obóz w Płaszowie, później wpisanie na słynną listę Schindlera, wreszcie pobyt w Auschwitz. Po wojnie został odnaleziony przez matkę, dzięki filmowi propagandowemu o wyzwoleniu Oświęcimia, rozpoznała ona swego syna na jednym z kadrów.
To wszystko w ciągu pierwszych kilku lat życia. We wspomnieniach wraca (opierając się na świadectwie bliskich) do tamtych czasów, pisze o wszystkich tych sytuacjach, gdy wojenna historia do niego wracała.
Zgadzam się z tezą Horowitza, że czasy, w których przyszło mu emigrować do USA oraz radzić sobie na początku drogi zawodowej. Pisze on o tym, że lata 50. i 60. były dlań dużo łatwiejsze, dziś pewnie nie osiągnąłby tego, co już ma. Jazz, szemrane kluby muzyczne w niegdysiejszych niebezpiecznych dzielnicach NY oraz cały szereg zbiegów okoliczności, które były dla Horowitza szansą.
Uzupełnieniem wspomnień są prywatne fotografie oraz zdjęcia prac artysty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz