Henri Perruchot - Gauguin [recenzja]
Biografie malarzy często są bardzo interesujące, czasem równie mocno, jak ich twórczość. Wystarczy prześledzić życie Gauguina. Niesamowita (kompletnie nieprzystająca do czasów, w której przyszło jej żyć) babka socjalistka, ojciec radykalny dziennikarz, bogata rodzina w Peru, a do tego sam Paul, który nie potrafiąc znaleźć swego miejsca na ziemi najpierw był majtkiem w marynarce handlowej, później zajął się spekulacjami na giełdzie, co szło mu nadspodziewanie dobrze.
Od początku Paul przejawiał pewnego rodzaju nieobecność w otaczającym go świecie, odtwarzał narzucone mu role społeczne, jednak robił to machinalnie. Był bardzo bezpośredni, ale też nieczytelny dla otaczających go ludzi. Szukając swego miejsca na świecie, nigdzie nie czuł się właściwie.
Można zaryzykować stwierdzenie, że tak naprawdę niewłaściwa była też epoka, w której przyszło mu żyć: ówczesne normy społeczne, to czym żyło społeczeństwo, czego od niego oczekiwało, było zupełnie sprzeczne z mentalnością i duchowością Gauguina.
Najlepszym określeniem (a może najbardziej zapadającym w pamięci) są słowa biografa, które zamykają się w stwierdzeniu, że malarstwo było dla Paula obsesją, dlatego, iż tylko ono niosło mu swego rodzaju wyzwolenie.
Perruchot bardzo sprawnie prowadzi czytelnika przez życiowe meandry swego bohatera. Swoją drogą, ten szczególny przypadek malarza, obfituje w tak wiele zwrotów akcji (walka o prawa Tahitańczyków, sprawa ucha Van Gogha, romans i dziecko z nastolatką).
Biograf nie gani, nie ocenia, nie zdradza sympatii i antypatii, w swej relacji pozostaje bezstronny. Jedynym zarzutem jest podejście do twórczości malarza. Nie ma rozwodzenia się nad jego warsztatem, dogłębniejszą historią płócien.
Cała reszta zachęca, odkrywa przed czytelnikiem cały szereg interesujących szczegółów z życia Gauguina. Przydałaby się reedycja książki wraz z reprodukcjami. Wyobrażam sobie jak udane mogłoby to być przedsięwzięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz