wtorek, 5 lutego 2019

J.S. Margot - Mazel Tow. Jak zostałam korepetytorką w domu ortodoksyjnych Żydów [recenzja]

Przekład: Małgorzata Diederen-Woźniak
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2018

Przede wszystkim rodzina. Taka, której można zazdrościć, którą można podziwiać, podpatrywać, naśladować.
Rodzina w bardzo tradycyjnym ujęciu, w której ważny jest szacunek dla starszych, pokolenia dziadków. Gdzie liczy się dialog, wspólne spędzanie czasu, gdzie wszyscy są sobą zainteresowani, wspierają się i są dla siebie ważni.
Rodzina, która stawia na edukację, języki, przygotowuje dzieci do życia we współczesnym, wymagającym świecie, nie chcąc ich zagarnąć dla siebie.
Taka jest rodzina Schneiderów, do której (całkiem przypadkiem) trafia autorka.
Jako studentka poszukiwała pracy i jedno z ogłoszeń dotyczyło pomocy w odrabianiu lekcji u czwórki rodzeństwa. 
Mimo początkowych trudności, rodzina postępowych żydowskich ortodoksów przyjęła do pracy flamandzką studentkę, do tego ateistkę, związaną wówczas z Persem.
Lata wspólnych obserwacji, nauka wzajemnego szacunku i wyrozumiałości, zaowocowały długotrwałą przyjaźnią, która objęła nie tylko młodzież, edukowaną i wspieraną w nauce przez autorkę, ale także ich rodziców, kiedyś pracodawców, później oddanych i serdecznych promotorów, opiekunów.
I, choć J.S. Margot trafia do domu państwa Schneiderów zupełnie nieświadoma reguł i zasad jakie na ich wspólne życie nakłada religia, z czasem nabiera zrozumienia dla nich. 
Ta książka jest na pewno opowieścią o szacunku i tolerancji, dla mnie jednak, jak zaznaczyłam na początku, o archetypie rodziny, jaki się już dziś w zasadzie nie zdarza.
Otwartość i serdeczność, jakie mają dla siebie obie strony jest szczególnie ważna w kontekście dzisiejszego czytelnika, świadomego otaczającej go rzeczywistości, w której na odmienność, własne zdanie, poglądy można stracić życie.
Ze opowieści i rozmów, jakie w czasie lat spotkań autorka zadawała i przeprowadzała ze swoimi bohaterami, wyłania się obraz ludzi gotowych na wszystko, pamiętających traumę początku XX wieku, żyjących przyszłością, troszczących się o nią, pamiętających jednak koszmary przeszłości i uczący się na jej błędach. Pewnie dlatego mają zawsze w pogotowiu paszporty, pomni wielowiekowych ćwiczeń w ocalaniu siebie i najbliższych. Wstrząsające, ale prawdziwe. Oto bowiem nastały czasy, gdy trzeba być w ciągłej gotowości, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie następny dzień.
Autorka jest bardzo ciekawa przeszłości rodziny u której pracuje, ale równie mocno zajmuje ją także teraźniejszość: to jak żyją na co dzień, ich powszednie zajęcia, rytuały, zwyczaje. Ogląda je z szeroko otwartymi oczyma, chłonie, poznając i akceptując wszystko, z czym ma do czynienia.
Niech to będzie najważniejszym przesłaniem książki: umieć słuchać, patrzeć, a nade wszystko akceptować. Bo inne nie znaczy gorsze, czy złe. 
Autorka przekonała się o tym na własnej skórze. Kiedy doczekamy czasów wzajemnego poszanowania i akceptacji?
Czy doczekamy?

1 komentarz: