niedziela, 8 maja 2016

Salcia Hałas - Pieczeń dla Amfy [recenzja]

Wydawnictwo Muza
Warszawa 2016


Gdyby ta książka przydarzyła się autorce 14 lat temu (przed Wojną polsko - ruską...), byłaby szeroko komentowana. Za styl i język. Dziś  zaś może być Salcia Hałas pisarką jedynie kojarzoną ze stylem Masłowskiej.
Wszystko już było: rytmiczne opisy, dialogi, w których mieszają się słowa z reklam, z emocjonalnymi wynurzeniami nie do końca pozostających w stanie świadomości bohaterów. Są dresy, ubrania z lumpeksu, zioło palone na skrzynkach za sklepem i, przede wszystkim, krajobraz Polski B, gorszej i smutnej siostry obowiązującej wersji optymistycznej i kolorowej.
Narracja jest wieloosobowa, w której to, co rzeczywiste, przeplata się z  majakami, poturbowanych życiowo bohaterek.
Autorka sama porównuje swoje zdania do esemesów - krótkie, treściwe, hasłowe, często dosłowne.
Bohaterki jej książki to dwie mieszkanki gdańskiego Falowca: Maria Mania i Elwirka. Pierwsza z nich ma jeszcze w głowie Dziewczykę Zombi, a do tego kiepską pracę w przycmentarnej kwiaciarni i całkowicie nieuporządkowane życie prywatne. Na sesji tereaputycznej, której sponsorką była Unia Europejska, poznaje Elwirkę, samotną matkę, pracującą w Żabce.
Obie mają pecha do mężczyzn, ich życie kręci się wokół małych problemów, do których należy też wspólne napisanie bajki terapeutycznej, którą mają zaprezentować na spotkaniu z panią świrolog. Z bajki nici, ale codzienne sesje terapeutyczne jakie odbywają na zapleczu Żabki sprawiają, że poznajemy ich codzienność.
Brak pieniędzy, towarzystwo pijących i kompletnie niedabających o nie mężczyzn, demony przeszłości i sposoby radzenia sobie z nadmorską jesienią i zimą są na porządku dziennym.
Prosty język, będący kolażem tego co zasłyszane w autobusie, przeczytane , zobaczone na reklamowych billbordach ma pewną siłę. Obnaża beznadzieję, apatię i pasywność kobiet oraz wyuczoną bezradność towarzyszących im mężczyzn, którzy w książce wypadli naprawdę kiepsko: egoiści, pijacy, tępacy, lenie i wałkonie. Lepszych cech brak.
Mężczyźni piją pod sklepem, kobiety pracują za półdarmo, a wieczorem wracając do domów, po drodze zabierają swoich piwoszy.
Marnie to wszystko wygląda, nadziei znikąd.
Początkowo książkę czyta się naprawdę dobrze, pod warunkiem, że potraktuje się ją jako ćwiczenie stylistyczne, eksperyment językowy. Na dłuższą metę zaczyna się ona dłużyć i przeciągać, bo wciąż i wciąż mówi o tym samym, w taki sam sposób.
Nie umiem jednoznacznie odnieść się do debiutu Salci Hałas. Z jednej strony nie wnosi ona nic nowego, niczym nie zaskakuje, z drugiej kontunnuje i rozwija nurt literatury dresiarskiej i blokowej.
Na koniec dwa słowa o okładce - naprawdę udana, przyciąga uwagę, zachęca do sięgnięcia po książkę. Świetna robota grafika.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





1 komentarz:

  1. Jakoś nie mogę się przekonać do tego typu literatury i po Twojej recenzji czuję małą ulgę, że się na tą powieść nie skusiłam...

    OdpowiedzUsuń