Warszawa 1958
Jerzy Leszczyński był synem wspaniałego Bolesława, wnukiem zaś Wincentego Rapackiego - znakomitych, niezapomnianych polskich aktorów. Już na początku książki zaznaczył: Monografie - tak bardzo potrzebne - dawnych, wielkich naszych aktorów napiszą inni, bardziej powołani ode mnie. Wspominki niniejsze to tylko aktorskie "wieczory pod lipą". Ot, dziadunio ględzi sobie....
Ta skromna i powściągliwa wypowiedź nijak się ma do treści pamiętnika, która aż skrzy się od anegdot, barwnych opowieści, ciekawych historii i przybliżeń, które pozwalają współczesnemu czytelnikowi, choć zajrzeć do czasów o niewypowiedzianym uroku, czarze. Ta książka to źródło wiedzy o obyczajach i modach (ach, to całowanie mężczyzn z ramię!), a nawet miastach (wspominki carskiej Warszawy, CK Krakowa, czy Berlina początków XX wieku są bezcenne i niezwykle interesujące!).
Uwielbiam tę książkę, dalsze moje słowa poświęcę więc kilku wątkom wybranym z książki, tym, które najbardziej zapadły mi w pamięci.
W końcu XIX wieku w Warszawie (i nie tylko) wielką popularnością cieszył się jubiler Mankielewicz, który znany był z gustu, wytworności oraz umiłowania teatru i aktorów, których ochoczo zasypywał podarkami. Zdarzyło się, że ofiarował biednemu wówczas Ignacemu Paderewskiemu Bechsteina, by mógł on ćwiczyć w domu, bo skromna pensja nauczyciela w szkole Towarzystwa Muzycznego nie pozwalała na kupno fortepianu.
Pisze Leszczyński o dziadku swym, Wincentym Rapackim: jako dwunastolatek został on wygnany z domu przez macochę, trafił do Warszawy, gdzie zajął się nim poznany na ulicy aptekarz Rutkowski. Chce on zrobić karierę aktorską, przekrada się do Krakowa, dzięki przyjaźni z Michałem Bałuckim dostaje angaż, a nawet pozuje Matejce do obrazu Rejtan, gdzie użycza swą twarz Szczęsnemu Potockiemu.
O ojcu swym, Bolesławie Leszczyńskim zamieszcza takie oto wspomnienie: podczas premiery Złotego runa Stanisława Przybyszewskiego, sam autor tekstu kląkł przed Bolesławem i rzekł: Klatkę cię kupię złotą, przysięgam, szczerozłotą, i będę cię w niej woził po całej Polsce (...), ty Belzebubie sceny.
Autor sięga pamięcią do pogrzebu Stanisława Moniuszki, kiedy to za trumną szła w orszaku cała orkiestra Teatru Wielkiego, w marszowym rytmie grając Gdyby rannym słonkiem..., czy (dla kontrastu) pogrzeb Bolesława Prusa, który odbył się w kompletnej ciszy, z tłumem pochylonych głów.
Jest też miejsce dla Wyspiańskiego, który malując matkę autora, Honoratę Leszczyńską, był młody, początkujący i bardzo biedny. W trakcie pracy padł zemdlony (z głodu, jak sam wreszcie przyznał, będący dwa dni bez jedzenia).
Dostało się we wspomnieniach Modrzejewskiej, której prawdziwe łzy nie poruszyły publiczności, dostało się Ludwikowi Solskiemu, który zmuszał aktorów do gry i mówienia tylko według własnego kamertonu.
Cudowne są wspomnienia dawnych ról, technik aktorskich, wracanie wspomnieniami do początków karier wielkich malarzy, dramatopisarzy, aktorów.
Urocza, pełna humoru książka, do której chcę wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz