Zazwyczaj nie przejmuję się opiniami innych ludzi. Są wyjątki od tej reguły. Wyjątkiem jest debiut Małgorzaty Halber. Wszystkie osoby z którymi rozmawiałam o tej książce, są pod wrażeniem zarówno treści, sposobu opowiadania, jak i podejścia do problemu. Dla mnie zaś ta książka to jeden wielki zamęt przyprawiony pretensjonalnością.
Z drugiej strony wygląda to wszystko na relację spisaną na gorąco, swoistą autoterapię, gdzie pełno emocji, rozgorączkowania, gdzie istnieje tak naprawdę jedna tylko osoba, w tym przypadku główna bohaterka, Krystyna. Ja, o mnie, dla mnie, moje uczucia, moje troski, moje problemy, ciągła prywata i basta, o tym jest ta książka. Skoro jednak na warsztat bierze się własne uzależnienia, trudno o pisanie o szerszym świecie, a jednak, mimo znajomości kontekstu, bardzo mi to podejście przeszkadza.
Problemem było dla mnie też nieodnoszenie się do osoby autorki. Na ile Krystyna jest Małgorzatą, na ile wydarzenia i odczucia głównej bohaterki są tymi, które charakteryzowały pisarkę? Te pytania wciąż do mnie wracały i przeszkadzały w lekturze.
Dłużyły mi się w nieskończoność perypetie bohaterki. Nudziły powtarzane, ale ubrane w inne słowa te same myśli, czyny, odczucia, sytuacje. Jeśli miało to spotęgować efekt, to według mnie się nie udało. Mimo lekcji jaką daje Umberto Eco w odniesieniu do Imienia róży (gdy przez dziesiątki stron Wilhelm i Adso wspinają się pod górę, czytelnik staje się znużonym przez ciągłe tkwienie w tej wspinaczce wraz z bohaterami. Autorowi chodziło o to, by i czytelnik poczuł trud piechurów), tutaj ten zabieg kompletnie się nie powiódł.
Tak samo rzez się ma w przypadku fragmentów prac domowych, jakie bohaterka musiała wykonywać na terapii. Materiał ten przeszedł bez echa, miał potencjał, ale nie został wykorzystany, po prostu został rzucony w między strony i już.
Przyczepię się jeszcze pewnych zabiegów stylistycznych, które kazały autorce kończyć niektóre zdania fragmentami np.sloganów reklamowych. Miałkie i tandetne.
Mimo rozczarowania jakie przyniosła mi ta książka myślę sobie, że autorce była ona potrzebna, być może pozwoliła uporać się z pewnymi zagadnieniami, może pomogła w byciu. Z tego punktu widzenia książka była potrzebna.
Literacko mnie nie przekonała, ale jestem w mniejszości.
Z drugiej strony wygląda to wszystko na relację spisaną na gorąco, swoistą autoterapię, gdzie pełno emocji, rozgorączkowania, gdzie istnieje tak naprawdę jedna tylko osoba, w tym przypadku główna bohaterka, Krystyna. Ja, o mnie, dla mnie, moje uczucia, moje troski, moje problemy, ciągła prywata i basta, o tym jest ta książka. Skoro jednak na warsztat bierze się własne uzależnienia, trudno o pisanie o szerszym świecie, a jednak, mimo znajomości kontekstu, bardzo mi to podejście przeszkadza.
Problemem było dla mnie też nieodnoszenie się do osoby autorki. Na ile Krystyna jest Małgorzatą, na ile wydarzenia i odczucia głównej bohaterki są tymi, które charakteryzowały pisarkę? Te pytania wciąż do mnie wracały i przeszkadzały w lekturze.
Dłużyły mi się w nieskończoność perypetie bohaterki. Nudziły powtarzane, ale ubrane w inne słowa te same myśli, czyny, odczucia, sytuacje. Jeśli miało to spotęgować efekt, to według mnie się nie udało. Mimo lekcji jaką daje Umberto Eco w odniesieniu do Imienia róży (gdy przez dziesiątki stron Wilhelm i Adso wspinają się pod górę, czytelnik staje się znużonym przez ciągłe tkwienie w tej wspinaczce wraz z bohaterami. Autorowi chodziło o to, by i czytelnik poczuł trud piechurów), tutaj ten zabieg kompletnie się nie powiódł.
Tak samo rzez się ma w przypadku fragmentów prac domowych, jakie bohaterka musiała wykonywać na terapii. Materiał ten przeszedł bez echa, miał potencjał, ale nie został wykorzystany, po prostu został rzucony w między strony i już.
Przyczepię się jeszcze pewnych zabiegów stylistycznych, które kazały autorce kończyć niektóre zdania fragmentami np.sloganów reklamowych. Miałkie i tandetne.
Mimo rozczarowania jakie przyniosła mi ta książka myślę sobie, że autorce była ona potrzebna, być może pozwoliła uporać się z pewnymi zagadnieniami, może pomogła w byciu. Z tego punktu widzenia książka była potrzebna.
Literacko mnie nie przekonała, ale jestem w mniejszości.
Książka- terapia dla pisarki - takie jest moje odczucie po Twojej recenzji, raczej nie planuję jej czytać.
OdpowiedzUsuń