poniedziałek, 15 czerwca 2015

Lee Child - Wróg bez twarzy [recenzja]

Kolejna z serii powieści o Jack'u Reacherze. Całkiem udana, na pewno lepsza niż poprzedzający ją Uprowadzony.
Tym razem spędza on czas w sennym miasteczku, gdzie zatrzymał się na dłużej, by dorabiać... kopaniem basenów.
Spokój naszego bohatera zakłóca pewnego dnia prywatny detektyw, który go poszukuje. Reacher nie przyznaje się do tego kim jest. Krótko po ich spotkaniu detektyw zostaje zamordowany. Jack nie ma innego wyjścia, musi odkryć kim był człowiek, który go szukał.
Tropy zaprowadzą Reachera do przeszłości, w której dużą rolę odgrywał generał Garber i jego piękna córka Jodie. Wspólnie z nią odkrywa, że detektyw działał na polecenie pary staruszków poszukujących zaginionego w Wietnamie syna.
Reacher przejmuje śledztwo, a tym samym dotyka bardzo zagadkowych i niebezpiecznych wątków historii. Wszystkie tropy prowadzą do niejakiego Hobiego, koszmarnego, przerażającego, bezwzględnego kryminalisty, który w sytuacji zagrożenia nie ma żadnych oporów. Własnie nastała taka sytuacja, Reacher staje w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Jak sobie z nim poradzi?
Lee Child ukuł sobie w głowie pewien schemat, który przyniósł mu niesamowitą popularność. Pomysł prościutki, a jaki chwytliwy: jeden człowiek z mocną przeszłością, przyzwoity, rycerski, diablo inteligentny i do tego sprawny jak jakiś nie przymierzając robot. 
Co i rusz wpada w koszmarne kłopoty, zawsze towarzyszy mu w tych kłopotach piękna i równie zdolna kobieta, a potem następuje wielki i oczekiwany zewsząd happy end.
A czytelnik, mimo całej wiedzy o tym schemacie kupuje, czyta kolejne odsłony przygód Reachera i nawet nie ma autorowi za złe tego szablonowego podejścia do literatury popularnej. 
No nic, idę po kolejną część. 

2 komentarze: