Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2008
Podstawowym atutem tej książki jest umiejscowienie jej akcji na amerykańskiej prowincji. Zwykli ludzie, małe - wielkie problemy, tradycja, małomiasteczkowe prawdy i obyczaje, esencja społeczeństwa - nie pędzące metropolie, pełne zahartowanych, nastawionych na sukces japiszonów, ale typowi, przeciętni amerykańscy zjadacze chleba i ich wdrukowany, konserwatywny obraz świata.
Mglista, senna atmosfera, małe ploteczki, które podkręcają sielską, nudnawą codzienność mieszkańców, przenika też na czytelnika. Jednocześnie pojawia się niepokój, którego źródła trzeba upatrywać w małej, pięcioletniej dziewczynce, która naraz została sama. Matka umarła, ojciec szuka pocieszenia w pracy pastora, młodsza siostrzyczka została oddana na wychowanie babci. Katherine zamyka się w sobie, przestaje mówić, nie chce utrzymywać kontaktu z innymi dziećmi, panie przedszkolanki snują wizję jej przyszłości, którą malują w czarnych barwach.
Ojciec, pastor Tyler Caskey, nijak nie pasuje do przyjętego wzorca duszpasterza, młody, przystojny, potężny, a przy tym z gołębim sercem oraz problematyczną sytuacją prywatną, powoli zaczyna prowokować złe spojrzenia, później komentarze, które ewaluują do coraz to nowych, mniej przyjemnych wtajemniczeń.
Jest też wspomnienie jego żony, pięknej, wyzywającej Lauren, która samą swą obecnością gorszyła skostniałe towarzystwo, prowokowała złe języki i zazdrosne komentarze.
Trzeba bowiem wiedzieć, że lokalna społeczność, choć pozornie taka wzorcowa i akuratna, kryje w sobie całe morze uczuć i namiętności, wiele grzechów, zaniedbań, ciemnych sprawek, które starannie chowane, powoli wychylają się na światło dzienne.
Historia pastora, która wciąż narasta, powodując u czytelnika pilną potrzebę pozyskania efektownego finału, będzie miała ciąg dalszy, autora znajdzie dla niej rozwiązanie, jednak dla mnie, dużo większą prawdą, bardziej intrygujące były epizody opisujące problemy poszczególnych parafian. Sam pastor i jego dramat jest zbyt papierowy, płaski, być może przez taką a nie inną konstrukcję jego charakteru, z którego autorka uczyniła płochliwego, skromnego, idealistycznego olbrzyma o gołębim sercu. Dla mniej jest on zbyt nierzeczywisty, mdły.
To wątek Charlie'ego, Doris czy Connie daje do myślenia i pokazuje jak złożone są to postaci, jak wiele są w stanie zaoferować czytelnikowi, jak wiele prawd o świecie opowiedzieć, jak barwne i intrygujące są lokalne osobowości. Pastor i jego wątek, staje się po trosze tłem, choć przecież z założenia miał być pierwszym planem.
Siła powieści jest też język - oszczędny, stonowany, pozbawiony wykrętów, ozdobników, przymilności. Surowy, w punkt trafia z ocenami, opowiada o istocie rzeczy, za pomocą krótkich, acz pełnych treści obrazów. Symbolika i przestrzeń ukryta w narracji Strout jest godna podziwu. To wielka sztuka mówiąc niewiele powiedzieć wszystko.
Lubię książki o małym społecznościach- może sięgnę jak spotkam.
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto!!!
OdpowiedzUsuń