piątek, 21 października 2016

Charlie Donlea - Dziewczyna z Summit Lake [recenzja]

Przekład: Anna Rogulska
Wydawnictwo Filia
Poznań 2016

Po naprawdę udanej Kolejności Huberta Hendera i Obcym dziecku Rachel Abbott wydawało mi się, że każda kolejna książka wydana w Mrocznej Serii będzie wydarzeniem. Początkowo Dziewczyna z Summit Lake (opis na okładce, wstęp książki) dawała nadzieję na kolejną świetną powieść, jednak ostatecznie mocno mnie rozczarowała.
Narracja biegnie dwutorowo: historia opowiadana jest z perspektywy ofiary, czyli Bekki Eckersley (i tutaj jest dość ciekawie) oraz z pozycji dziennikarki, Kelsey Castle, tropiącej zabójcę dziewczyny (ta część jest kompletnie nie do przyjęcia, zarówno przez brak pomysłu, traktowanie czytelnika jak idioty poprzez grubymi nićmi szyte kolejne trefne tropy, które wołają o pomstę do nieba). O ile przybliżenie ostatnich miesięcy życia Bekki, poznanie jej przyjaciół, okoliczności, które doprowadziły do tragedii są wciągające i naprawdę ciekawe, o tyle dziennikarskie śledztwo Kelsey jest co najwyżej marne.
Mamy oto małe wypoczynkowe górskie miasteczko, Summit Lake, które staje się świadkiem zagadkowej zbrodni. Ofiarą morderstwa jest młodziutka studentka prawa, Bekka Eckersley. Jest trup, nie ma winnego, nikt nic nie widział, nikt niczego nie słyszał, miasteczko zaś pogrąża się w domysłach i teoriach spiskowych.
Na miejsce zbrodni przyjeżdża uznana dziennikarka śledcza, Kelsey Castle, stawiająca sobie za cel rozwiązanie zagadki. Policja jest kompletnie bezradna, śledztwo stoi w miejscu, mimo iż, ofiara jest córką prominentnego prawnika, nic się nie dzieje. Dopiero przybycie Kelsey zmienia całą sytuację, wprowadza ona nowe tropy, balansując na granicy prawa, wciągając w sprawę coraz to nowe postronne osoby, przy okazji walcząc z własnymi demonami, dochodzi wreszcie do prawdy, która jest (delikatnie mówiąc) rozczarowująca.
Nie sposób uwierzyć w tę historię. Policja nie ma dostępu do danych medycznych, nie wspominając o dowodach rzeczowych i bazie potencjalnych sprawców. Próbka DNA porównana została tylko z kilkoma osobami z otoczenia (autor wymienia bodaj cztery), komendant składa broń i oddaje śledztwo dziennikarce, którą później nachodzi wyższy rangą policjant stanowy, który obstawia funkcjonariuszami całe miasto po to, by zaaresztować (czemu?) rzeczoną dziennikarkę. Ten wątek jest mocno konfundujący swą naiwnością i niedopracowaniem.
Autor z każdą kolejna stroną wpada na tak absurdalne rozwiązania, że aż żal czytać. Największy zgrzyt powodują oczywiście prymitywne naprowadzenia na kolejne fałszywe tropy, co momentami prowokuje do odłożenia książki na półkę (ewentualnie do kosza).
Szkoda czasu na twórczość Donlea.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz