poniedziałek, 19 października 2015

Elżbieta Baniewicz - Dymna [recenzja]

Pisanie biografii to trudna sprawa. Trzeba odnaleźć w sobie ogromne pokłady obiektywizmu, rzeczowości i dużą dozę neutralności, które to cechy pozwolą na takie ujęcie tematu, by zwolenników opisywanego bohatera / bohaterki usatysfakcjonować, zaś ewentualnych przeciwników do reszty nie zniechęcić.
Baniewicz przesadziła.
Podziw i admiracja, jakimi obdarza Annę Dymną powodują, że książka ta jest przesadzona, komplemenciarska. Autorka i jej komentarze bywają minoderyjne i przypochlebne. Momentami nieznośne.
 Zastanawiam się teraz czy są jakieś elementy, które ratują tę biografię? Są. To wypowiedzi samej bohaterki: wspomnienia całkiem prywatne, ale nade wszystko te zawodowe odkrywające kuchnię teatralną, wskazujące najistotniejsze elementy pracy z najznamienitszymi reżyserami i aktorami, anegdoty z planów i licznych podróży zagranicznych z głośnymi spektaklami. Jak wiele znaczył teatr (nie było to tak dawno temu!), jak wielką cieszył się estymą i uznaniem. Był wyznacznikiem trendów, zachowań społecznych, przynosił radość, szeroką gamę doznań estetycznych, ale przede wszystkim mówił o czymś. Dziś poza nielicznymi wyjątkami (poruszająca mnie Wycinka Lupy, Francuzi Warlikowskiego i irański teatr lalek ze spektaklem Count to one w reż. Yase Tamam) teatr jest marną kopią szmirowatych telewizyjnych tworów, gdzie wynosi się na ołtarze miałkość i trywialność, prostactwo mylone z prostotą, a także społeczny ekshibicjonizm, nie pozostawiający miejsca wyobraźni. Przerażające, ogłupiające... Nie o tym jednak.
Wracając do Dymnej. Miała szczęście zakosztować teatralnego sensu. Zagrała też kilka udanych ról filmowych i telewizyjnych. Duży sukces. Jednak o jej wielkości świadczą działania z zupełnie innych kategorii. Mnie zdobyła stworzeniem krakowskiego Salonu Poezji, a także swą działalnością charytatywną (fundacja Mimo wszystko, festiwal Zaczarowanej piosenki, który dla wielu niepełnosprawnych jest spełnieniem marzeń).
Kobieta instytucja, czasem taran, czasem trzpiotka, chyba też dobra przyjaciółka i człowiek o niezwykłej sile ducha. Wielość ciosów, jakie zgotowało jej życie wyostrzyło jej zmysły, ale też utwardziło skórę. Duży bagaż życiowych doświadczeń, wiele wyzwań, jeszcze więcej zwycięstw, przede wszystkim nad sobą. Wielka sprawa.
Szkoda tylko, że ubrana w  cukierkowe szaty uszyte przez Baniewicz. 

3 komentarze:

  1. A ja słyszałam, że to dobra biografia? No to muszę przeczytać. Bo lubię ten gatunek i mam swoje preferencje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię biografię, nawet miałam kupić tę książkę w ubiegłym roku na wrocławskich targach u autorki, ale skoro jest trochę przesadzona, to dobrze, że się powstrzymałam..

    OdpowiedzUsuń