Po lekturze przedmowy do tej książki miałam bardzo mieszane uczucia. W zasadzie część właściwa nie zmieniała mojego nastawienia. Rzecz w tym, że po śmierci poetki rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie tego, co można by jeszcze przedstawić publiczności.
Autorka nie chciała ponoć ogłaszać tych wszystkich swoich tworów, które zdawały się być najbardziej osobistymi. Tutaj jednak potraktowano wolę Szymborskiej z dużą dezynwolturą, zupełnie bez ceremonii.
Tom zawiera jej listy, notatki, wersje pierwotne utworów, a także... pierwsze zachowane rysunki małej Wisławy. Są zdjęcia, przedruk starannie wykaligrafowanego utworu z 1935, który mimo błędów ortograficznych pretendował do miana jednego z niewielu dokonań prozatorskich noblistki.
Nikogo nie tłumaczą wyjaśnienia, że i tak za jakiś czas kto inny sięgnąłby po pamiątki po Szymborskiej, kto inne by je opublikował, więc czemu nie zrobić tego teraz, gdy pozostaje ona w świeżej pamięci przyjaciół (książka wydana w 2013 roku). Kompletny niesmak, plus ja gapa, która to wszystko przeczytałam.
Na koniec mimo całego rozdrażnienia publikacją dodam kilka słów o niezwykłym poczuciu humoru Szymborskiej, który przenika do czytelnika z każdej strony. Bardzo zabawne są tak próby z gatunku lepieje, który zmyśliła sobie poetka. Mnie najbardziej przypadł do gustu ten: Lepsze już spektakle Lupy, niż ten krupnik, a w nim krupy.
Jest też kilka przysłów nadrealistycznych (Kto pija, temu mija.) i wiele innych zabaw językowych.
Czyta się z wyrzutem sumienia, bo przecież autorka nie chciała tego rozgłaszać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz