poniedziałek, 23 lutego 2015

Isabelle Laflèche - Kocham Nowy Jork [recenzja]

Mizerna treść ubrana w bardzo ładną okładkę (co za gustowna czcionka!). Jedynym wyróżnikiem tej kiepściuchnej historyjki jest życiorys jej autorki, która sama przez lata pracowała jako nowojorska prawniczka. Powinno to spowodować wplecenie w fabułę intrygujących wątków jurystycznych. Szkoda, że zamiast nich mamy biurkowe intrygi wypychane w korporacyjny świat przez wredne sekretarki lub biznesowe matactwa rodzące się podczas diabelnie drogich kolacji w najmodniejszych restauracjach.
Nowego Jorku jest tu jak na lekarstwo, no chyba, że bierzemy pod uwagę przewodnik kulinarny po najbardziej snobistycznych knajpach, tego wątku jest w książce w bród. 
Nie mam nic przeciwko opowiastkom o ubraniach, rautach i próżnym życiu, wręcz przeciwnie, czasem bardzo lubię przeczytać taką lekką książkę. Tu brakło klarowności, prostoty, dystansu i talentu też. Dialogi miałkie, momentami toporne. Intryga prosta jak budowa cepa, co nie byłoby zarzutem, gdyby ubrać ją w łatwo przyswajalne słowa. Ponadto ogólnikowi bohaterowie, którzy nijak nie potrafią zdobyć serca czytelnika. 
Jak już wcześniej wspomniałam, poza okładką nie ma tu niczego interesującego,
Treść. Paryska prawniczka Catherine zostaje przeniesiona na nowojorskiej centrali, gdzie tempo pracy jest wielokrotnie szybsze, wymagania większe, a wokół czają się korporacyjni współpracownicy, tylko czyhający na potknięcie nowicjuszki. W tle mamy informacje o ubraniach i zapachach naszej bohaterki, a także jej jałowe relacje pozazawodowe.
Temat był rozwojowy, niestety jego realizacja pozostawia wiele do życzenia. Okazuje się, że napisanie lekkiej powieści obyczajowej, która nie obrażałaby czytelnika pewnego rodzaju ignorancją jest sztuką nie lada. Szukam zatem dalej inteligentnej obyczajówki, mam nadzieję, że taka powstała.

1 komentarz: