niedziela, 22 lutego 2015

Ignacy Karpowicz - Balladyny i romanse [recenzja]

Spektakularny zawód. Historia z gatunku: tak dobrze żarło i zdechło. Wielka szkoda, bo książka zapowiadała się bardzo dobrze. Padła zaś ofiarą dłużyzn oraz przekombinowania formy. Zamiar był wielki, efekt więcej niż marny, być może za sprawą pewnej monotonii, która zaczęła się w części drugiej wraz z pojawieniem się bogów. Ich postępowanie i język są takie same jak poznanych wcześniej śmiertelników. Mnie to przeszkadza, bo, choć zamiarem było być może zrównanie istot ludzkich z boskimi, to w efekcie ten brak różnicy powoduje uciążliwą i nudzącą jednostajność, która w dodatku bywa pompatyczna i egzaltowana. Nieznośne połączenie.
Powieść nie ma wiodącego bohatera. Jest za to całe mnóstwo epizodów, które chowają się w gąszczu sobie podobnych i raz na ileś tam stron wracają by o sobie przypomnieć. Udajemy się więc do Białegostoku by poznać Olgę, starzejącą się singielkę (wymienne na starą pannę), wiodącą nudne i ubogie życie. Jest młodociany Janek, któremu uraz głowy zaburza osobowość, nagle przestaje być łobuzem. Potem przenosimy się do Warszawy, by poznać Artura, młodego japiszona, którego marzeniem jest duża rodzina. Do galerii osobliwości dołącza też kilku gejów, osiłkowaty wykładowca statystki i parę innych figur. Jest dobrze dopóki są tylko oni. Matowa i chropowata charakterystyka współczesnego społeczeństwa jest dotkliwa i wciągająca. Czas pryska wraz z zamknięciem piekła i pojawieniem się bogów (Atena, Nike, Eros itp. plus Jezus i Balladyna). I choć bardzo lubię absurd w literaturze, to rodzaj nonsensu zaproponowanego przez Karpowicza wcale mi nie odpowiada. Jezus grający w gry komputerowe ze zdziecinniałym japiszonem, Nike władająca obuwniczym imperium czy też Balladyna prowadząca firmę cateringową są postaciami miałkimi, trywialnymi.
Autor bierze na warsztat popkulturę, jałowość życia współczesnego człowieka, religijność, filozofię, relacje międzyludzkie i ich miejsce w świecie. Obrywa się każdemu, bez wyjątków.
Nie odmawiam Karpowiczowi dystansu i humoru, ani wiedzy, ni pomysłowości. Wszelkie te właściwości utonęły w potoku słów/stron/rozdziałów/miernej jakości/powtarzalności/stylizacjach językowych.
Zapowiadało się naprawdę dobrze, źle się skończyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz