Mam za sobą lekturę wielu książek wspomnieniowych, które traktują o przedwojennej Polsce, czasach wojny i Shoah. Może dlatego tak łatwo wydawać mi sądy o podobnej literaturze - po prostu mam porównanie.
Arieli wypada w moim rankingu bardzo słabo. Bo choć początek książki dzieje się w Krakowie (są nawet krótkie wspomnienia o niezrównanym Mordechaju Giebirtigu), to jednak warsztat pisarski nie powala. Czasem wydawało mi się, że autor próbował pisać jak Singer, czasem stylizował się na filozoficzną modłę Bubera, nigdy nie udało mu się nawiązać do tych wielkich pisarzy.
Nie ukrywam, że krakowska cześć wspomnień jest mi najbliższą i dla mnie najciekawszą. Mimo iż autor dość wnikliwie przyglądał się swoim bohaterom, to dla mnie ich portrety nie są skończone, brakuje im koloru, historii, nie zaznaczają się one szczególnie w pamięci czytelnika.
Sam główny bohater i narrator, Leon jest człowiekiem bez wielkiego charakteru, bez wielkich życiowych osiągnięć. Komiwojażer, skarbnik redakcyjny pisma literackiego wyjeżdża w latach 30. do Palestyny, gdzie rozpoczyna nowe życie, bez rodziny, za to pełne tęsknoty za krakowskim Kazimierzem i pozostawionymi w Europie bliskimi. Decyzja o wyjeździe uratowała mu życie, na ocalenie wspomnień o tych, którzy zginęli w komorach gazowych Treblinki i Auschwitz.
W zasadzie cała książka jest jedną wielką dojmującą tęsknotą za minionym światem, młodością, ludźmi, których nie ma. Wspomnienia pierwszych miłości, fascynacji literackich, nawiązania do dawnych i bliższych przyjaźni, miejsc, decyzji są zasadniczym fundamentem tej opowieści.
Czuję niedosyt, brakuje mi w tej książce siły i mocnych postaci, opisanych tak, by zostały w pamięci.
Obraz całości rozmywa się i niknie pośród całej galerii portretów wyjątkowych bohaterów książek wspomnieniowych.
Skoro książka jest słaba, to nie ma sensu, bym jej szukała.
OdpowiedzUsuńCzytałam to na początku tego roku i nawet mi się podobało (aż przeczytałam ponownie swój wpis na temat tej książki, by sprawdzić), natomiast teraz, po dziesięciu miesiącach, nie pamiętam z niej prawie nic... Coś jest na rzeczy z tym "Aszkenazyjczykiem".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)