czwartek, 18 września 2014

Katarzyna Pisarzewska - Halo, Wikta! [recenzja]

Zdaje się, że moje poczucie humoru nijak nie przystaje do obowiązujących standardów. Słyszałam tyle entuzjastycznych i pochlebnych opinii o tej książce, jakaż miała być zabawna, jaka lekka, jaka jowialna. Według mnie jest mizerna i anemiczna, marna po prostu.
Ani przez chwilę nie czułam rozbawienia, bardziej konfuzję i zakłopotanie. Fabuła wcale mnie nie wciągnęła, koncepty autorki wywoływały tylko ubolewanie i zgrzyt zębów.
Zasadniczo najbardziej charakterystyczne w powieści jest to, że zapomina się o niej nim czytelnik dobije do ostatniej strony. Szybka, krótka historyjka zupełnie pozbawiona sensu, naprawdę szkoda na nią czasu.
Co do samej fabuły...
Niektóre upadki zmieniają ludzi. Lenka, która ocknęła się po omdleniu połączonym z utratą równowagi, traci też pamięć. Stopniowo poznaje prawdę, która wcale jej nie cieszy. Okazuje się, że jest żoną groźnego mafioza, uwielbia kaktusy oraz odchudzanie, Wielce prawdopodobne, że jej dni są policzone, gdyż na horyzoncie pojawiła się nowa faworyta męża, która dybie na życie głównej bohaterki.
Doprowadzona do ostateczności postanowiła diametralnie zmienić swoje życie, co pociągnęło za sobą serię dziwnych i zabawnych (ponoć...) sytuacji.
Uwierzcie mi na słowo - dalsze perypetie Leny wcale nie są ciekawe, ni przyjemne w odbiorze.
Żałuję, że sięgnęłam po tę książkę. Teraz pozostaje mi tylko jedna myśl, oscylująca wokół autorki i jej powieści - jakim cudem zdobyła ona taką popularność?

2 komentarze:

  1. Mam tę książkę,a le w innym wydaniu. Szkoda, że jest taka słaba. Jeszcze jej nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja czytałam i nawet mi się podobała, jako rozrywkowa :)

    OdpowiedzUsuń