sobota, 23 lutego 2013

Stanisław Lem – Katar [recenzja]


Powieść detektywistyczna. Bardzo niepokojąca i nasuwająca ciągłe pytania. W początkowej fazie czyta się ją bardzo niewygodnie: skąpe informacje, lęki, silne obawy i przeczucia bohatera, udzielają się również czytelnikowi.
Naszego bohatera poznajemy w drodze z Neapolu do Rymu. Ścigany, śledzony, dręczony wizją prześladowania podąża drogą pewnego Adamsa, jednego z jedenastu, pod którego się podszywa. Uczestniczymy w jego przygodach na lotnisku w Rzymie, towarzyszymy mu w Paryżu, gdzie spotyka się z dr. Filipem Barthem, który tworzy skomplikowany, tajny program do komputerów śledczych. Poznaje on zawiłą historię głównego bohatera, który rzeczywiście zaczyna jawić się jako prawdziwy bohater. Nie chcę zdradzać większej ilości szczegółów dotyczących tego człowieka, choć bardzo mnie to korci... Lepiej jednak samemu przeczytać jego zwierzenia.
W każdym razie, istotnym elementem fabuły jest casus pułapki neapolitańskiej: zamożni, samotni, zbliżeni wyglądem turyści z Ameryki giną w Neapolu lub też stają się nieodwracalnymi szaleńcami. Poznajemy kolejne przypadki, zadając sobie pytanie co dziwnego dzieje się z tymi ludźmi, czemu trawią ich halucynacje, co ich łączy, czemu oni?
Świetna książka detektywistyczna, dla mnie też nietypowa, bo namaszczona pierwiastkami charakterystycznymi dla Lema: jest nawiązanie do astronautyki, biologii, są czujniki, algorytmy, cóż, to przecież świat Lema. To jest świat, w którym wczorajsza niezwykłość staje się dzisiejszym banałem, a dzisiejsza skrajność – jutrzejszą normą.
Dla wielbicieli gatunku – lektura obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz