wtorek, 3 marca 2015

Wojciech Tochman - ELi, Eli [recenzja]

Mało wiem o Filipinach. Do tej pory kojarzyłam je z rajskimi krajobrazami, czy niszczycielskimi tajfunami. Tochman i Wełnicki pokazali mi obraz slumsów w Manili, który to obraz powinien mnie zszokować. Fotografie, a nade wszystko nawiązujące do nich teksty wstrząsnęły mną do głębi. Rozmiar nędzy, jej format wychodzą poza wszelkie kategorie. Jak odnieść się do sytuacji ludzi, którzy pracują w marketach nie za pieniądze tylko resztki, jak zrozumieć osoby, których domem jest cmentarz, stara szafa czy po prostu ulica.
Brak opieki lekarskiej (ale w kontekście książki sfera medyczna wydaje się być zbędnym luksusem i błahostką w porównaniu z codziennymi dylematami), pracy, zarobków, a przede wszystkim jedzenia i dachu nad głową sprowadzają życie manilskich biedaków do poziomu wegetacji. 
I tak największym problemem jest jak poradzić sobie z głodem, jedni oszukują go przesypiając całe dnie, inni zaś, narkotyzując się. Rodziny są tu niemal zawsze wielodzietne, na co dzień stykające się z przemocą, agresją, bezradnością i brakiem pomocy.
Tochman pisze o pewnego rodzaju modzie, która panuje wśród zachodnich turystów, atrakcją jest dla nich bowiem tzw. True Manila, czyli projekt jednego z bezdomnych, który oprowadza spragnionych wrażeń obcokrajowców po najciemniejszych, najbardziej dziwacznych punktach slumsów. Ta podróż to zejście do piekieł. Codzienność tych ludzi, historie dzieci (głodne, bite, wykorzystywane seksualnie, okaleczane), opowieści o niewolnictwie kobiet zmuszanych do prostytucji to za dużo jak na wrażliwość zwykłego czytelnika z naszej szerokości geograficznej.
Jednocześnie nie da się przestać czytać tej strasznej książki. Tochman ma talent pisarski, potrafi zaczarować, zniewolić swoją opowieścią. W tej książce co chwile prowokuje, używa mocnych sformułowań, ironizuje, jest ostry i bezlitosny w swych sądach. Potęguje to wrażenie, dokłada emocji i poczucia gniewu, ale też bezsilności. 
Najgorsze, że to książka non fiction, choć tak bardzo chciałabym by przytoczone tu opowieści były tylko wytworem wyobraźni autora,,,
Tochman spełnił obowiązek reportera, jego książka to swoiste poselstwo w sprawie pojmowania, dostrzegania i reagowania na skrajne ubóstwo. 
Trudno zapomnieć o tej książce, trudno przejść nad nią do porządku dziennego, trudno pogodzić się z tym, że tak naprawdę nie mamy żadnego wpływu na to, co dzieje się w świecie. Gorzka pigułka ubrana w świetny reportaż.

1 komentarz:

  1. Tak, takie reportaże to gorzkie pigułki, jak różna jest sytuacja na świecie....

    OdpowiedzUsuń