piątek, 27 marca 2015

Wojciech Tochman - Dzisiaj narysujemy śmierć [recenzja]

Chcę krzyczeć, płakać, postawić pod sąd cały świat. Jak to się stało, czemu świat pozwolił na rwandyjskie masowe mordy? Brakuje mi słów, brakuje mi wyobraźni, by zrozumieć, by pogodzić się z rzeczywistością, by mieć wiarę w to, że ludzie się poprawią, że nie dojdzie już do eksterminacji. Świat przeraża, napawa strachem przed przyszłością, przecież w Rwandzie sąsiad mordował sąsiada, gdzie gwarancja, że to się nie powtórzy?
Tochman ma wielki talent w spisywaniu ludzkich losów. Siła tkwi w historii, ale też w nienachalnym sposobie opowiadania. Tochman nie próbuje zaistnieć w książce kosztem swoich bohaterów, jedynie wprowadza w świat interlokutorów, dopowiada szczegóły, tło. Zresztą bardzo trudno byłoby przebić to, o mają do opowiedzenia Rwandyjczycy. Ta książka wymaga niezmiernie mocnych nerwów, jest przerażająca, i jest to wcale delikatne określenie.
Rok 1994. Przez niemal sto dni ekstremiści z plemienia Hutu pomordowali przedstawicieli Tutsi. Zginęło kilkaset tysięcy ludzi, niektóre źródła podają ponad milion ofiar. Mieszkańcy wiosek z maczetami ścinali sąsiedzkie rodziny, tylko dlatego, że mieli tak zwane złe pochodzenie. Opisy masakry, jakie przedstawiają ocaleni przechodzą ludzkie pojęcie. Porównywanie pękającej czaszki do odgłosu rozłupywanej kapusty, serie historii o gwałconych matkach, córkach, opowieści o tych, którzy ocaleli, ale na zawsze będą nosić blizny po nieudanych (czy może nieskutecznych) ciosach maczetami, które niedługo przed masakrą rząd całymi kontenerami sprowadzał z Chin... 
Naprawdę brakuje mi słów.
Równie przerażające jest zestawienie przeszłości z przyszłością. Przecież ocaleni muszą nadal żyć. Bez rodzin, bez wsparcia finansowego, bez korzeni. Bardzo często muszą żyć obok swoich oprawców, którzy teraz po wyrokach, bądź zupełnie bez nich mówią dzień dobry, pytają o zdrowie, wrócili na dawne ludzkie tory.
Tochman dotyka wszystkich bodaj drażliwych kwestii: uciekających białych misjonarzy, braku odzewu ze strony świata, traktowania kobiet w Rwandzie, samobójstw po 1994 roku.
Po lekturze tej książki tracę wiarę w człowieka, wstydzę się za ludzkość, współczuję tym, którzy przeszli piekło na ziemi.
Nikt nigdy nie powinien tego doświadczyć. Każdy zaś powinien przeczytać to świadectwo, które musi być przestrogą, ale i krzykiem ofiar, sposobem na ich ocalenie od zapomnienia.

2 komentarze:

  1. Nie wyobrażam sobie życia po... obok swoich oprawców?! Straszne to za małe słowo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za każdym razem, gdy czytam książki o takich mordach, tracę wiarę w ludzi i świat wydaje mi się straszny. To musiała być bardzo ciężka lektura.

    OdpowiedzUsuń