środa, 14 sierpnia 2013

Bartosz Janiszewski - Moja Trójka [recenzja]

Doskonale znam, bo sama z lubością uprawiam wobec pewnych moich predylekcji i inklinacji, powszechnie znanych jako zamiłowania, adorację słowno-myślową. Wówczas głaszczę określeniami, pieszczę zdrobnieniami, uśmiecham się do wspomnień i ciekawostek. Pewnie dlatego tak dobrze czytało mi się książkę  Moja Trójka. Autor traktuje przedmiot (wróć - podmiot) swej opowieści w podobnych kategoriach. O tym, co kocha, mówi więc w pełnym moderunku bojowym: z podekscytowaniem, oddaniem, szacunkiem, całą gamą ciekawostek i faktów oraz gotowością, by zauroczyć i podać dalej tę miłość, by zostać zrozumianym i zarazić pasją kolejne osoby. 
Mnie nie musiał zachęcać, znam się z Trójką od lat. Mimo to, zaraz po lekturze książki, pierwsze co zrobiłam, to włączyłam tę właśnie stację. Siła sugestii autora jest porażająca.
Bartosz Janiszewski ukuł pewną kategorię, stworzył swoistą grupę społeczną, do której zaliczył twórców i odbiorców radiowej Trójki. Podczas przenikania głębi zagadnień związanych z tematem, uznał i słuchaczy i dziennikarzy za osobne plemię, charakteryzujące się określonymi przymiotami. Są oni przede wszystkim wyjątkowi, gustujący w dobrej muzyce, pełni obycia, serdeczności wymieszanej z optymizmem, niestroniący od wysublimowanego, abstrakcyjnego poczucia humoru. (Dziękuję zatem za potraktowanie mnie takimi komplementami). Tworzą swoistą niezwykłość na radiowym firmamencie, który powtarzanymi do znudzenia popowymi piosenkami umywa ręce od wychowywania i dopieszczania intelektualnego słuchaczy. W przypadku Trójki jest inaczej. Kto słucha, ten wie. Kropka.
Autor daje nam garść informacji dotyczących historii, początków radiostacji, jej audycji, twórców. To właśnie tej stacji zawdzięcza radio czytanie powieści na antenie, ale także Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. To tutaj do siermiężnej Polski przenikał powiew wolności zawarty w zachodniej muzyce, zaś Władysław Kopaliński edukował w Odpowiedziach z różnych szuflad i kulturalnie i historycznie. Ciekawią opisane tu radiowe początki Kaczkowskiego, Sznuka, Manna czy Niedźwieckiego. 
Z pewnym rozrzewnieniem czytałam historie niezwykłych słuchaczy, którzy na stałe weszli do historii programu. Są tu też jak najprawdziwsze opowieści o tym, jak radio łączy ludzi. Dosłownie i w przenośni. Najtrafniej istotę niezwykłości Trójkowego przekazu oddają słowa Marka Niedźwieckiego: ... radio to jest coś takiego, że człowiek nie wie, co będzie za pięć minut. Bo magia radia polega właśnie na tym, że jest ulotne. Ta prawda ma w sobie szczególny smak dzisiaj, gdzie wszystko jest dosłowne, gdzie brak marginesu na interpretację, na kreatywny odbiór. Przyczółek dobrze pojmowanego wyrafinowania w morzu oczywistości. 
Doprawdy, urzekające, jak słowa oddają lojalność i przywiązanie autora do radia. Niejedna osoba pragnęłaby być tak poważaną jak autor miłuje Trójkę i jej beneficja. Czego każdemu z osobna życzę.


Dziękuję Wydawnictwu Zona Zero za egzemplarz książki.




2 komentarze:

  1. Nie przekonam się do tej książki, bo niestety nie czuję klimatu radia. Choć należy docenić fakt, że skupiło wokół siebie sporo słuchaczy, połączyło ich :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słucham Radiowej Trójki w pracy. To najlepsza stacja radiowa. Książkę muszę koniecznie przeczytać.

    OdpowiedzUsuń