niedziela, 23 stycznia 2022

Dorota Masłowska - Bowie w Warszawie [recnezja]

 

Rysunki: Mariusz Wilczyński

Wydawnictwo Literackie

Kraków 2022


Z dramatem Masłowskiej jest trochę tak jak z utworem "Warszawa" Davida Bowie'ego: słychać syntezator, skrzypce i hipnotyzujący, acz odległy głos Artysty. 

Do Masłowskiej pozwalam sobie odnieść to w następujący sposób: syntezator - toporna, siermiężna stolica lat 70.; skrzypce - głosy kobiet, opowiadających swoje martwe, zaszłe historie (od rodowego stolika po nędzny życiorys przedstawiany z pozycji klęcznej kobiety szorującej podłogę); hipnotyzujący głos - moc języka i stylu Autorki: cierpki, inteligentny i nade wszystko pełen humoru. Ten dystans, tak konieczny w sztuce, znakomicie realizuje się w dodaniach absurdalnych (moje sceny - faworytki to te z monstrualnymi pieczarkami czy Bowie'm uciekającym przed oszalałym tłumem napastników).

Język - wizytówka Masłowskiej nabiera tutaj kształtów epoki, stylizuje się w wypowiedziach, dialogach i przemyśleniach, jest zabawny, ale nie ulega śmieszności, jest zdystansowany, ale nie historiograficzny, niepozbawiony ozdobników i znaczeń, ale wyważonych i przemyślanych. Autorka bawi się słowem, przeżuwa je i kształtuje w opowieść, która skrzy się barwami i różnymi tonacjami, dając pole do interpretowania (choćby scenicznego).

Postaci, często wręcz kreatury, ożywia Masłowska poprzez pewnego rodzaju stereotypy (dyrektor księgarni - niespełniony pisarz, sprzątaczka - bita żona pijaka, wielodzietna matka), ale też antycypuje swą opowieść przez to co nieoczywiste - wrażliwy, poetycki milicjant, piszący do szuflady, czy słuchaczka studium nauczycielskiego marząca o samodzielności i odrzuceniu norm, karzących jej wychodzić za mąż i dbać o domowe ognisko (czas pokaże gdzie trafią te cele). Znakomitym uzupełnieniem wizji postaciowych są rysunki Wilczyńskiego, turpistyczne aż do bólu, wyciągnięte, nagięte, przesadzone, ale też idelanie pasujące do nastroju, kolorytu opowieści.

Świetne są też wstawki piosenkarskie, realizujące  big-beatową cechę immanentną, czyli (według mnie) pulsację, która w zwrotkach i refrenach u Masłowskiej jest trochę kpiną, trochę żartem, ale przede wszystkim falowaniem, które niesie i bohaterów, i czytelników przez przaśną, nieefektowną i kanciastą historię ludzi i miasta.

Trzeba tylko dać się porwać poszczególnym opowieściom, poczuć big-beatową prostotę, a nade wszystko wejść w formułę, która mrużąc oko, czasem puszcza je do czytelnika.

1 komentarz: