niedziela, 28 marca 2021

Zyta Oryszyn - Najada [recenzja]

Wydawnictwo Drzazgi
Czersk 2021

W mitologii greckiej najada to nimfa wód lądowych: potoków, strumieni, jezior. 
W powieści Oryszyn najada to skradające się przeznaczenie: trapiące, ukradkowe, nieuchwytne, konspiracyjne, zawsze frustrujące, ale też intrygujące, mimo całej tej kasandrycznej lamówki.
Czytam i czuję (i z góry wiem), że poszczególne losy nie będą skąpane w blasku fortuny, do bohaterów nie będzie się uśmiechać opatrzność ni pojedyncze jej zrządzenie, dobry los nawet na krótki moment nie zaszczyci ich swym wyniosłym spojrzeniem. 
A mimo to lecę jak ćma do ognia, wiedząc, że katastrofa nieunikniona, ale za to jakże intrygująca!
Oryszyn jest odkryciem na wielką miarę. Te wszystkie porównania do Myśliwskiego, Redlińskiego czy Pilota biorą się chyba z bezsilności, bo Oryszyn nie powinno się z nikim porównywać. 
Bezsilność, że nie ma wzroców żeńskiej prozy wiejskiej/chłopskiej/ludowej. A we mnie budzi się niezgoda na te porównania, które z zasady chyba mają nadać nazwisku i tytułowi odpowieni ciężar.
Nie zgadzam się. Oryszyn sama sobie niech będzie kryterium i wskaźnikiem. Jej twórczość w pełni na to zasługuje.
Jaka jest wieś w "Najdzie"? Pamiętliwa i chodząca na kominki. Pracowita i bachusowata. Zabobonna i gnająca do plebana. Żyjąca z pracy na wsi i uciekająca do pracy w mieście. Są zdrady, sfary, utarczki (jak najbardziej cielesne), bijatyki, pijatyki, złe myśli i złe czyny.
Jest babka spędzajaca płody, której boją się całe wsie, jest samotność młodych (strach przed wykorzystaniem, mezaliansem, przegapieniem szansy), samotność starych - matka Białawska pisząca list do syna myśli o błędach jakie w życiu popełniła, na ile jej oschłość i introwertyczność wpłynęły na relacje z dziećmi, teściem, na ile odsunęły od niej bliskich. Te rozmyślania samotnej, przetrąconej pracą i ciężkim życiem kobiety są według mnie clou powieści. Mąż zamordowany w czasie wojny (ludzie pamiętają przeszłość, ta wojenna, choć mocno spychana na margines myśli wciąż żyje w pamięci mieszkańców), ona sama z małym synem i w  ciąży, ma do pomocy tylko teścia, wdowca, samotnika, żyjącego wspomnieniami i żalem za utraconym światem. Wyobraźmy sobie zatem sytuację kobiety wiejskiej w czasie wojny: małe dziecko, drugie dziecko w drodze, brak nadziei na powrót męża, strach i walka o byt, ciężka praca, która nie poczeka do jutra, która nie da odpocząć w dowolnym momencie. Ot, codzienne wiejskie życie zwyczajneh heroski.
Tej Białawskiej mi najbardziej żal, to jej postać najmocniej zapadła mi w pamięć i serce. Zwykła wiejska kobieta, która tyle musiała znieść, udźwignąć, przeżyć, a nikt przy niej nie był, nie pomógł, nie wsparł. Niepojęte dziś. Kiedyś mniej albo wcale. Samotność jako codzienność i zwyczajność i norma. Refleksja nad sobą widziana jako fanaberia i kaprys. 
Jest też para outsiderów, Marychna, córka Białawskiej i Sawka, specjalista z państwowej hodowli świn.  Oboje wrażliwi, w myślach ludzkich widziani jako inni, deprymujący. Mają swoje marzenia i pragnienia. Ciągnie ich do siebie, ale są przecież te mącące, przeklęte najady!
Oryszyn stworzyła witalną, tętniącą życiem i namiętnościami opowieść w której napięcie miesza się z przaśnością, regionalizmy skrzą się barwnością, a niepokój podsycany jest rodzajem przyśpiewu czy refrenu na który składają się historie kolejnych bohaterek: utrudzonych, pozostawionych samym sobie, stojących przed niewybieralnym wyborem czy zrzuconych na margines społeczności, twardej i bezwględnej. Takie bogactwo treści, charakterów, modeli świata.
Niezwykła książka, wielkie poruszenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz