piątek, 4 stycznia 2019

Paul Beatty - Sprzedawczyk [recenzja]

Przekład: Piotr Tarczyński
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2018


Podziwiam pracę tłumacza. Musiał zachować rytm (swego rodzaju skargi jaką często jest tutaj narracja), a do tego multiplikować ilość przekleństw, które odmieniają się tutaj na wszelkie możliwe sposoby. Do tego specyficzny humor autora, który również trzeba było przenieść na grunt polski.
Duża sprawa, trudna robota.
I, choć to skojarzenie jest bardzo ułomne i nie oddaje w pełni konotacji, którą sobie ukułam, jest bodaj najbliższym, choć wciąż dalekim od ideału. 
Proza Beatty'ego kojarzy mi się bowiem ze swego rodzaju slamem (tylko, że nie poetyckim, a beletrystycznym, gawędziarskim, pełnym jeremiad).
Tak trudno zaklasyfikować, nazwać "Sprzedawczyka". Jednak to marne i pokrętne moje skomentowanie narracji jest jedynym jakie wydaje mi się sensowne.
Autor ma pazur, ma dystans, pełen jest gotowości na walkę ze stereotypami. Atakuje czytelnika uproszczeniami, żongluje konwencjami, uprzedzeniami, tworząc z nich oręż do wyśmiewania i obalania skrótów myślowych.
Jest ostry, przewrotny. Słowa Bestty'ego kłują, bodą, są chropowate, często nieprzyjemne, jeszcze częściej irytujące, prowokujące. Nie pozostawiają czytelnika obojętnym.
Autor kpi z nas, wyzłośliwia się i drwi niczym wytrawny stand uper, który nie zna litości.
Zarówno relacje społeczne, jak i prawdy historyczne przedstawia w sposób groteskowy, atakując szczególnie mocno wszystko to co związane z rasizmem i konfliktami rodzącymi się na jego tle. Beatty nie uznaje świętości, szydzi ze wszystkich i ze wszystkiego, dostaje się także bohaterom literackim, między innymi Huckowi Finnowi i Scarlett O'Harze.
Zresztą, w powieści pełno odniesień do mniej i bardziej znanych dzieł literackich, filmowych, odniesień historycznych czy politycznych.
Swoją dawkę szyderstw i zjadliwości dostają kolejne grupy społeczne, nacje, religie czy orientacje seksualne. Beatty rozprawia się z całym światem, ale najbardziej dostaje się jego własnemu środowisku.
Swój sąd nad amerykańskim społeczeństwem zlokalizował w fikcyjnym kalifornijskim miasteczku Dickens. Narratorem opowieści jest pogubiony i straumatyzowany (dzieciństwem jakie zafundował mu szalony ojciec psycholog) przedstawiciel niższej klasy średniej, którego ukształtowało "reaktywne utrudnianie nawiązywania relacji społecznych w dzieciństwie".
Jako dziecko był przedmiotem eksperymentów psychologicznych o podłożu rasowym, które przeprowadzał nań właśnie ojciec. Nie pozostało to bez skutków.
Rozczarowany sytuacją, rozgoryczony atmosferą miasta, w którym przyszło mu dorastać, a które na mocy układów politycznych przestało istnieć, postanawia wrócić do przeszłości. Ma zamiar reaktywować... niewolnictwo, stworzyć getto, segregację rasową, gdyż według niego tak wygląda prawo naturalne.
Wszystkie te działania doprowadzają narratora przed oblicze Sądu Najwyższego, gdzie czeka go proces.
Nie przejmuje się on bynajmniej ewentualnymi konsekwencjami postępowania. Jest przekonany o własnej nieomylności.
Zaczyna się werbalny rollercoaster, który zdaje się nie mieć żadnych ograniczeń.

1 komentarz: