środa, 23 stycznia 2019

Nic Pizzolatto - Galveston [recenzja]

Przekład: Marcin Wróbel
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2014

Powieść noir skończyła się na pisarzach takich jak Hammett i Chandler. Wszelkie blurbowe majaki, które próbują wtłoczyć w ten nurt Pizzolatto są nietrafione.
Do książki określanej już na wstępie wybitną należy podejść z pewną dozą nieufności. 
Wszelkie ochy i achy jakie spływają na scenarzystę serialu "True Detective" wyzwalają we mnie mechanizm obronny - na autorze spoczywa bowiem ciężar oczekiwań i wymagań krytyków i czytelników, a z historii i wielowiekowych doświadczeń pokoleń pisarzy wiadomo, że te czynniki zazwyczaj działają deprymująco i przytłaczająco.
I tak jest w tym przypadku. 
"Galveston" to bardzo przeciętne czytadło, które w posępnym nastroju opowiada o historię Roy'a Cady'ego, bezwzględnego egzekutora długów dla jednego z nowoorleańskich bandziorów. Pewnego dnia jego życie ulega kompletnej wolcie, nie tylko ze względu na lekarską diagnozę, ale także poprzez śmiertelną pułapkę, jaką zastawia nań bezwzględny szef.
Salwując się ucieczką (rzecz jasna, w ostatnim momencie), zabiera ze sobą świadka zdarzenia, młodą i zagubioną prostytutkę, Rocky. 
Skazani na swoje towarzystwo, uciekają przed wielkim niebezpieczeństwem, jednocześnie zdają sobie sprawę z tego, że wisi nad nimi zły los. 
Uciekając przed przeznaczeniem (brzmi tanio, jednak najlepiej oddaje beznadzieję i poczucie pasywności wobec przyszłości), szukają sposobu na przeżycie kolejnego dnia. Nie widzą sensu, nie potrafią zorganizować sobie życia, zawalczyć o nie. 
Ich ucieczka od świata, codzienność jest beznadziejna i nieprzynosząca pociechy. 
Czytelnik wie, że nic dobrego ich nie czeka, że zmierzają ku przepaści, pytanie tylko gdzie i kiedy się na nią natkną.
"Galveston" to kasandryczna opowieść o poczucie bezsensu, samotności, straconej szansie, mrocznej przeszłości i przyszłości. Brudna, chmurna powieść.

1 komentarz: