niedziela, 6 grudnia 2015

Lee Child - Jednym strzałem [recenzja]

Jakże fatalnym pomysłem jest umieszczanie na okładce książki filmowego kadru, bądź wcielającego się w główną rolę aktora. Moja wersja Jednym strzałem obejmowała fotografię upozowanego na Jacka Reachera Toma Cruise'a (sic!). Jest to główny powód, dla którego znalazłam w sieci inną okładkę.
Sama fabuła idealnie pasuje jako kanwa do powstania filmowego scenariusza. Jaka szkoda, że film, który na jej motywach powstał jest taki słaby!
Fabuła tym razem osadza się w niewielkim amerykańskim mieście, które trafia na czołówki gazet jako miejsce działań snajpera szaleńca. Okazuje się, że pewnego piątkowego popołudnia pozbawił on życia pięć osób, które właśnie wychodziły z pracy.
Wszelkie dowody są niepodważalne, winny ujęty, w zasadzie nie ma się czego czepiać. Jason Barr, był żołnierz i strzelec wyborowy piechoty morskiej zostaje postawiony w stan oskarżenia. Na przesłuchaniu nie mówi nic, chce tylko, by odnaleźć Jacka Reachera, tylko z nim chce mówić.
Dlaczego? Jaką tajemnicę skrywa, i czemu tak bardzo pragnie spotkania z pozostającym w stanie spoczynku majorem żandarmerii wojskowej?
Reacher pojawia się w mieście i zaczyna snuć domysły. Burząc przyjęty schemat myślenia, próbuje odkryć prawdę o strzelaninie. Jak to zwykle bywa w jego przypadku, prawda oczywista i widoczna oczami każdego przeciętnego człowieka mocno różni się od prawdy zawartej w małych, drobnych sygnałach, jakie zawarły się w kolejnych krokach zabójcy...
Lee Child w dobrej formie. Jednak powinien pójść do sądu z twórcami filmu na motywach jego powieści. To co zrobili z książką, zasługuje na wielką karę.

1 komentarz:

  1. Ech, ekranizacje bardzo często różnią się od oryginału- i różnie to wychodzi.

    OdpowiedzUsuń