poniedziałek, 2 listopada 2015

Etgar Keret - Siedem dobrych lat [recenzja]

Uwielbiam pisarstwo i bardzo charakterystyczny styl Kereta. Chlubię się tym, że zawsze poznam, gdy na trąbce gra Frank London, tak samo z dużym prawdopodobieństwem rozpoznam próby literackie Kereta.
Bardzo bliskie jest mi proponowane przezeń poczucie absurdu, gustuję w przewrotności, którą oferuje w swoich maleńkich opowiadaniach. Pozornie zwykła, codzienna sytuacja (taka jak jazda taksówką, lot samolotem, czy wizyta w muzeum) stają się w jego słownych obrazach kompletnie osobną, nową, nietypową rzeczywistością, która pokazuje, jak niepospolicie i wywrotowo można spojrzeń na tak zwaną normalność.
Dla mnie jest to najlepszy zbiór opowiadań Kereta. Najprawdopodobniej dlatego, że jest tak bardzo osobisty, angażujący w poszczególne fabuły najbliższą rodzinę. Siedem dobrych lat odnosi się przede wszystkim do wieku jego syna. Mamy więc czas, gdy Lew był niemowlęciem, mamy czas przedszkola itp. W każdym z tych fragmentów życia, Keret opisuje codzienne - niecodzienne zdarzenia, absurdalne, acz logiczne po dziecięcemu rozmyślania jego dziecka.
Bardzo ciekawie brzmią te opowiadania, które odnoszą się do podróży i spotkań autorskich na całym niemal świecie.
Niezwykle zabawne jest też opowiadanie autotematyczne o tym, jak autor zabrał się za pisanie, a już pierwsza recenzja jego brata rozkłada na łopatki!
Choć większa część książki setnie mnie ubawiła (niektóre fragmenty aż do homeryckiego śmiechu), są też momenty nostalgiczne (historia o odwiedzeniu warszawskiego Domu Kereta na ul. Chłodnej w Warszawie, po drodze do którego to odbył autor rozmowę z przedwojenną mieszkanką dzielnicy).
Keret bawi się słowem, jego znaczeniem, ale jeszcze większą frajdę musi mu sprawiać odrealnianie rzeczywistości, choć może słowo odrealnianie nie jest stuprocentowo trafione. Chodzi mi tu o te opary absurdu, które wyłaniają się zza poszczególnych stronic. Jak bardzo trzeba być przenikliwym, jak dużą mieć wyobraźnię, by dokonywać takich ćwiczeń znaczeniowo - ideowych. Lubię ten moment zaskoczenia, który oferują mi jego opowiadania. Lubię te retoryczne pytania, które zadaje sobie i czytelnikowi, wiedząc z góry, że ten zwariowany współczesny świat oferuje odpowiedzi dużo bardziej niedorzeczne, niżby śniło się najtęższej poetyckiej głowie.
Najlepszym podsumowaniem będą słowa matki Kereta, która po przeczytaniu pierwszego tłumaczenia jego prozy na język polski powiedziała, że nie jest on pisarzem izraelskim, tylko polskim na wygnaniu.

2 komentarze:

  1. Bardzo bym się ucieszyła, gdyby czcionka na Twoim blogu była odrobinę większa. Trochę ciężko czyta się tak małą, a nie jestem w stanie z tego powodu nie odwiedzać Twojego bloga, ponieważ Twoje teksty są bardzo zajmujące.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałm o tym pisarzu, opowiadania to nie moja bajka.

    OdpowiedzUsuń