Książka ta jest dalszym ciągiem Sosnowego dziedzictwa, powieści, której nie przeczytałam. Mimo to, nie czuję specjalnego dyskomfortu, fabuła jest tak przejrzysta, historie bohaterów potraktowane w taki sposób, że nie trzeba szukać powiązań we wcześniejszym tomie.
Ulatowska pisze w prosty, powszedni sposób. Jej dialogi są prozaiczne, codzienne, bohaterowie zwyczajni, a co za tym idzie, bardziej prawdopodobni. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zazwyczaj zamieszkują polską prowincję, mają spokojne życie, ich siłą i niezwykłością jest szczęście do ludzi, wielkie przyjaźnie, pomocne dłonie i serdeczność, która nie jest już taka normalna i codzienna.
Z pewnością można potraktować tę powieść jako babskie czytadło. Jest tu wątek miłosny, a jakże, aczkolwiek kwalifikując książkę, wkładając ją w szufladkę, uczciwiej będzie nazwać ją powieścią obyczajową.
Akcja dzieje się na Kujawach, w uroczym, schowanym w lesie dworku, który właścicielka Anna Towiańska, przerabia na pensjonat. Perypetie remontowe (zajmują mały fragment książki), przyjaźnie i losy pracowników Sosnówki, a także losy głównej bohaterki, Anny oraz jej gości stanowią treść tej uroczej, pogodnej i pokrzepiającej książki.
Z pewnym przestrachem odkrywam, że książki tego typu przypadają mi do serca. Jeszcze kilka lat temu kręciłabym nosem i prychała na ich widok, wydając gardzące pomruki, dziś zaś, są one dla mnie wytchnieniem i przyjemnością. Nie wiem co się ze mną dzieje, przecież na starzenie się mam za mało lat. Pomyślę o tym jutro. Tymczasem pozdrawiam ewentualnych czytelników tych moich rozterek Do siego roku!