Ciężki
kaliber, w wymowie emocjonalnej. Smutek leje się strumieniami, a
znalezienie jasnej strony, czy też nadziei na szczęście dla
bohaterek, w moim przypadku, zakończyło się fiaskiem.
Główne
postaci są dwie: Sylwia i Ruta. Pierwsza to humanistka, typ
naukowca, który rusza w świat by badać, zgłębiać, poszukiwać.
Zostaje wysłana przez polski uniwersytet do bliżej nieokreślonego
miasta (trochę się domyślam, ale wobec braku pewności nie zdradzę
się ze swoim pomysłem na nazwę miasta) za granicami Unii, by tam
zbierać materiały badawcze. Poszukując zawodowego spełniania
zostawia rodzinę – męża i syna, rodziców. Dodatkowo
boryka się z zaburzeniami pamięci, mowy.
Ruta
zaś, to fryzjerka z owego pozaunijnego miasta. Cierpi na syndrom
nadmiernego zadomowienia, ciągnie do tyłu, nie rozumie ambicji
swego męża, nie podziela jego pasji. Jest jakby zakotwiczona w
tradycji miejsca z którego pochodzi, najlepiej czuje się we własnym
spokojnym, pełnym stagnacji i powtarzalności świecie.
Smutno
dzieje się w związkach obu pań: niby pary się kochają, są
dobrane, ale ich wspólne życie wykluczają różne osobiste
pragnienia, wiele szkód czynią aspiracje, które wygrywają z miłością.
Iwasiów
dokonuje gorzkiego rozrachunku ze współczesnością: humaniści
coraz mniej potrzebni, przeważnie do tłumaczenia cytatów z
literatury i transferowania ich na angielski, komentowania e –
booków, obsługi muzeów. W świecie przedstawionym rządzi
skrótowość, proste zdania, a już najlepiej równoważniki. Praca
naukowa, tytuły tracą na znaczeniu, teraz ważne jest walczenie o
granty.
Kultura
nosi znamiona wykorzenienia, płytkości, interesowności. Sylwia
obserwuje miasto Ruty, widzi, że ono jeszcze broni się przed
pobieżnością: są tam papierowe książki o niemodnej tematyce,
kino z płaskim ekranem i ambitnymi filmami, a w knajpie można zjeść
ziemniaki smakujące ziemniakami. Odkąd dokonał się tam zwrot
neokolonialny, tubylczy świat zaczął nabierać pewnych cech
indywidualnych.
W
każdym razie z treści naturalnie przenika pesymizm, nie grozi, nie
przeraża, po prostu przesącza się przez słowa, nie dając nadziei
na lepsze.
W tej sytuacji pozostaje tylko Hemarowskie upić się warto.