Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o. o.
Warszawa 2019
Wszystko mnie w tej książce przeraża. Począwszy od makabrycznej okładki aż po gargantuiczny rozmiar.
Przebrnięcie przez tę historię było nie lada wyczynem, gdyż autor wziął sobie za cel powiązanie tak wielu wątków, że trudno je zliczyć.
Jest polityka, nawiązanie do trudnych rodzinnych relacji, przemocy, molestowania, krzywd z przeszłości, problemów teraźniejszych (szczególnie w kwestii zawodowych potyczek jednego z policjantów prowadzących śledztwo), osobowe i finansowe problemy policji, które mają chyba przybliżyć powieść zwykłemu zjadaczowi chleba, a tak naprawdę stanowią dodatkowy obciążnik, który z wielką siłą ciągnie powieść na samo dno.
Pominąwszy powolność akcji, jej rwanie realizowane za pomocą nieznośnie krótkich rozdzialików cała ta historia nie trzyma się kupy.
Drastyczne, psychopatyczne zamiłowanie mordercy do konstruowania kalekich ludzików z kasztanów jest tak marnym i tanim zabiegiem, że aż człowieka przechodzi dreszcz, który z biegiem czasu (a potrzeba go naprawdę dużo na ten rozbuchany rozmiarowo koszmarek literacki) przeradza się we współczucie.
Toporne, naiwne, pseudo psychologiczne tłumaczenie mordercy z jego zbrodni obezwładnia mnie swoją infantylnością i rodzi pytanie - jakim cudem znalazł się wydawca tej naiwnej, wydumanej i przekombinowanej opowieści? Czy naprawdę ze światem literackim jest już tak źle, że na decyzję wydawnictwa wpływa przede wszystkim popularność nazwiska autora?
Czy dobrze utkana historia nie ma już racji bytu? Wystarczy okładkowe wspomnienie, że autor był współscenarzystą popularnego serialu, by dać mu przyzwolenie na publikowanie? Litości.
Jednak do rzeczy. Czas pochylić się nad tym okazem.
Mamy więc seryjnego mordercę, który poza okrutnymi mordami zajmuje się też teatralizowaniem miejsc zbrodni poprzez dodawanie scenografii, której trwałym i powtarzalnym elementem jest wspomniany wcześniej kasztanowy ludzik.
Sprawę prowadzi para bardzo niedobranych policjantów, których różni wszystko, od płci począwszy, po kraj zamieszkania. Zabieganie o sympatię czytelnika opartą na antagonizmach jest dość wytarte, jednak zawsze się sprawdza. Tutaj mamy do czynienia z dziarską policjantką Thulin oraz relegowanym ze struktur międzynarodowych Hessem, kreowanym na postać outsidera, policjanta będącego ponad prawem, trochę szeryfa, trochę renegata. Drocząc się i walcząc, współpracując i czasem schodząc sobie z drogi te dwie zdolne, rzutkie policyjne charty ruszają w pościg za przebiegłym złoczyńcą. Ten bawi się z nimi pozostawiając na miejscach zbrodni kasztanowy tworek, na którym zawsze znajdują się odciski palców nastolatki, córki prominentnej polityk, która zaginęła jakiś czas temu.
Presja czasu, zainteresowanie opinii publicznej, a także widmo kontrolowania sprawy przez wysokich rangą polityków predestynuje policjantów do żmudnej i wykańczającej pracy.
Efekt miał być zaskoczeniem.
Cóż. Z tego co wiem książka spotkała się z życzliwym przyjęciem czytelników i należę do bardzo wąskiego grona osób zażenowanych fabułą. Wydaje mi się, że jestem w tym odosobniona i tworzę jednoosobowy klub. Okopuję się więc w mojej niechęci i dodam na koniec, że momentami czułam, że autor mniej lub bardziej celowo obraża czytelnika inteligencję (szczególnie na finał, gdzie wyjaśnia motywy seryjnego, a także zdradza jego tożsamość).
Cały czas nie mogę wyjść ze zdumienia, jakim cudem autorowi udało się znaleźć wydawcę.
Jest polityka, nawiązanie do trudnych rodzinnych relacji, przemocy, molestowania, krzywd z przeszłości, problemów teraźniejszych (szczególnie w kwestii zawodowych potyczek jednego z policjantów prowadzących śledztwo), osobowe i finansowe problemy policji, które mają chyba przybliżyć powieść zwykłemu zjadaczowi chleba, a tak naprawdę stanowią dodatkowy obciążnik, który z wielką siłą ciągnie powieść na samo dno.
Pominąwszy powolność akcji, jej rwanie realizowane za pomocą nieznośnie krótkich rozdzialików cała ta historia nie trzyma się kupy.
Drastyczne, psychopatyczne zamiłowanie mordercy do konstruowania kalekich ludzików z kasztanów jest tak marnym i tanim zabiegiem, że aż człowieka przechodzi dreszcz, który z biegiem czasu (a potrzeba go naprawdę dużo na ten rozbuchany rozmiarowo koszmarek literacki) przeradza się we współczucie.
Toporne, naiwne, pseudo psychologiczne tłumaczenie mordercy z jego zbrodni obezwładnia mnie swoją infantylnością i rodzi pytanie - jakim cudem znalazł się wydawca tej naiwnej, wydumanej i przekombinowanej opowieści? Czy naprawdę ze światem literackim jest już tak źle, że na decyzję wydawnictwa wpływa przede wszystkim popularność nazwiska autora?
Czy dobrze utkana historia nie ma już racji bytu? Wystarczy okładkowe wspomnienie, że autor był współscenarzystą popularnego serialu, by dać mu przyzwolenie na publikowanie? Litości.
Jednak do rzeczy. Czas pochylić się nad tym okazem.
Mamy więc seryjnego mordercę, który poza okrutnymi mordami zajmuje się też teatralizowaniem miejsc zbrodni poprzez dodawanie scenografii, której trwałym i powtarzalnym elementem jest wspomniany wcześniej kasztanowy ludzik.
Sprawę prowadzi para bardzo niedobranych policjantów, których różni wszystko, od płci począwszy, po kraj zamieszkania. Zabieganie o sympatię czytelnika opartą na antagonizmach jest dość wytarte, jednak zawsze się sprawdza. Tutaj mamy do czynienia z dziarską policjantką Thulin oraz relegowanym ze struktur międzynarodowych Hessem, kreowanym na postać outsidera, policjanta będącego ponad prawem, trochę szeryfa, trochę renegata. Drocząc się i walcząc, współpracując i czasem schodząc sobie z drogi te dwie zdolne, rzutkie policyjne charty ruszają w pościg za przebiegłym złoczyńcą. Ten bawi się z nimi pozostawiając na miejscach zbrodni kasztanowy tworek, na którym zawsze znajdują się odciski palców nastolatki, córki prominentnej polityk, która zaginęła jakiś czas temu.
Presja czasu, zainteresowanie opinii publicznej, a także widmo kontrolowania sprawy przez wysokich rangą polityków predestynuje policjantów do żmudnej i wykańczającej pracy.
Efekt miał być zaskoczeniem.
Cóż. Z tego co wiem książka spotkała się z życzliwym przyjęciem czytelników i należę do bardzo wąskiego grona osób zażenowanych fabułą. Wydaje mi się, że jestem w tym odosobniona i tworzę jednoosobowy klub. Okopuję się więc w mojej niechęci i dodam na koniec, że momentami czułam, że autor mniej lub bardziej celowo obraża czytelnika inteligencję (szczególnie na finał, gdzie wyjaśnia motywy seryjnego, a także zdradza jego tożsamość).
Cały czas nie mogę wyjść ze zdumienia, jakim cudem autorowi udało się znaleźć wydawcę.
Za egzemplarz książki dziękuję: