sobota, 31 sierpnia 2013

Kamil Janicki - Pierwsze damy II Rzeczpospolitej. Prawdziwe historie [recenzje]

Sięgnęłam po tę książkę, gdyż wcześniej przeczytałam w serii Prawdziwe historie znakomite Dziewczyny wojenne Łukasza Modelskiego. Zasugerowałam się jakością poprzedniczki. Jak na jej tle wypadają Pierwsze Damy...?
Już we wstępie autor deklaruje, że książka powstała ze względu na pamięć o kobietach, które stały przy boku przywódców II Rzeczpospolitej. Najczęściej nikt o nich nie pamięta, zaś ich biogramy są nadzwyczaj skąpe, a niesłusznie, gdyż bohaterki książki to pełnokrwiste, pełne wigoru, kobiety z pasją.
Odkurzając historię, rzuca autor nowe światło na ich życiorysy. Bohaterkami książki są trzy Pierwsze Damy: Maria Wojciechowska, Michalina Mościcka i jej następczyni, Maria Mościcka. Żywym, sugestywnym językiem, nie pozbawionym odniesień do współczesności, opisuje autor fascynujące historie.
Maria Wojciechowska swoją dzielnością mogłaby obdarzyć całe tłumy: konspiratorka, dzielna emisariuszka, kobieta, która straciła dziecko, potem w samotności wychowywała dwójkę kolejnych. Aktywny politycznie mąż co i rusz zostawiał ją samą z problemem wychowania, ale także utrzymania rodziny. Była pierwszą Pierwszą Damą w II Rzeczpospolitej i musiała sama ustalić jaka będzie jej rola. Stroniła od arystokratów, wolała ludzi kultury. Całe jej życie polegało na wspieraniu i pomocy mężowi, miał on jednak okazję odwdzięczyć się żonie w czasie powstania warszawskiego.
Michalina Mościcka, była wręcz wychowywana od dzieciństwa na żonę Ignacego. Mościcki, który był starszym kuzynem, często wtrącał się do jej edukacji i ukierunkowywał światopoglądowo. Konspirowała, współtworzyła lwowską Ligę Kobiet, była radną miejską, a w czasie prezydentury męża opiekowała się sierotami, dziarsko angażowała się do wszelkich akcji pomocowych i humanitarnych. Aktywne życie przerwała  jednak choroba serca. Prezydent Mościcki poślubił później sekretarkę żony, Marię, wywołując tym samym największy bodaj skandal obyczajowy II Rzeczpospolitej. Po ślubie zasmakowała jej władza i wiernopoddańcze peany, zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością...
Jak różne było życie tych kobiet, jak wiele musiały przejść, przecierpieć, znieść.  Język tych biografii, fabularyzowane ich fragmenty, a także fotografie dokumentujące poszczególne etapy życia Pierwszych Dam dodają książce smaku. Znalazł autor sposób na efektowne podanie biografii kobiet, które współtworzyły historię Polski. 

piątek, 30 sierpnia 2013

Georges Simenon - Maigret i żona kasiarza [recenzja]

Przychodzi upalne paryskie lato. Większość funkcjonariuszy bawi na urlopach. Zdawać by się mogło, że przestępcy też udali się na kanikułę. W siedzibie policji zanika chwilowo urzędowy styl, w upale nie obowiązuje sztywny dress code. Tylko stary woźny, Joseph, wciąż nosi marynarkę i ciężki łańcuch z wielkim medalionem.
Dyżurujący w komendzie Maigret ma nietypowego gościa. Odwiedza go Ernestine, zwana Długą Tyką, wcześniej prostytutka, dziś żona kasiarza, która prosi komisarza o pomoc. Jej mąż podczas włamywania się do sejfu w prywatnym domu znalazł zwłoki. Z obawy przed posądzeniem o zbrodnię większego kalibru niż dotychczasowe przygody, porzucił wszystko, zbiegł z feralnej posiadłości i ukrył się. Maigret rozpoczyna poszukiwania willi i ofiary. Nigdy jeszcze z taką zaciętością nie próbował znaleźć winowajcy.
Nigdy wcześniej tak bardzo nie błądził po omacku. Ciało, którego nie ma, włamanie, którego według właściciela domu też nie było oraz pewny siebie, groźny przeciwnik, który na każdą chwilę ma gotowe alibi. Mimo to, kierując się instynktem, nosem detektywa, Maigret uparcie drąży sprawę, wprawiając w konsternację swoich współpracowników.
Bardzo dobra, chyba jedna z lepszych części przygód paryskiego policjanta kryminalnego. Ciekawa do ostatniej strony historia zbrodni i upadku. Jednak przede wszystkim wciągająca ze względu na głównego bohatera. Przynajmniej dla mnie.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Graham Masterton - Dziecko ciemności [recenzja]

Dziś lekcja pod tytułem: nigdy nie mów nigdy. Właśnie odrobiłam ten temat. Mimo wieloletniego odrzucania horrorów, wreszcie sięgnęłam po twórczość bardzo popularnego w Polsce Szkota. Nie wiem jednak czy to dobry tytuł na początek naszej znajomości.
Bardzo skomplikowane (w sensie określenia i  opisania słowami) jest wrażenie po lekturze. Dlaczego? Bo bohaterką jest Warszawa i jej mieszkańcy, jej historia i kanalizacyjne kanały. A wszystko to w zupełnie innej perspektywie językowej, świadomościowej, chyba też kulturowej. W efekcie otrzymujemy obcy obraz stolicy, taki niepolski. Kręcę i miotam się nie dając rady w wytłumaczeniu tego dziwnego posmaku po lekturze, ale kto czytał, ten wie o co mi chodzi.
Seria koszmarnych morderstw gnębi warszawską policję. Giną niepowiązani ze sobą, zdaje się, że przypadkowi ludzie, każdy z nich kończy bez głowy. Świadkowie, o ile są, to też dołączają do grona ofiar. Komisarz Rej ze wszystkich sił próbuje odnaleźć mordercę, zwanego Oprawcą. Z czasem zaczyna zastanawiać się czy oby na pewno śmierć niesie człowiek. W śledztwo włącza się Sarah, polska Amerykanka, nadzorująca budowę hotelu, na terenie którego było najwięcej ofiar. Pomaga jej w tym sprowadzony z Chicago, okryty wielką sławą prywatny detektyw Clayton. Tropy prowadzą do warszawskich kanałów, do powstania '44, wreszcie wgłąb średniowiecznych odmętów.
Można się wystraszyć, niejednokrotnie.
Masterton małymi środkami stylistycznymi przynosi duży strach. Powolne, ciągnące się opisy, zmierzają ku potęgowaniu i utrzymaniu napięcia. Wartko i z dużą ciekawością przemierza się warszawskie ulice w poszukiwaniu prawdy. Dobre, esencjonalne dialogi dopełniają całości. Intryga ma sens i jest w gruncie rzeczy dobrze przygotowana. Ciekawie odmalował autor realia raczkującego polskiego kapitalizmu, życie warszawskie lat dziewięćdziesiątych. Poznawczo to  bardzo ciekawa książka.

środa, 28 sierpnia 2013

Georges Simenon - Poganiacz z "Opatrzności" [recenzja]

Komisarz Maigret z paryskiej Pierwszej Brygady Lotnej przybywa do Dizy, małego miasteczka z kamiennym mostem, nieopodal którego doszło do zbrodni. Na rzecznej barce Opatrzność odkryto zwłoki uduszonej kobiety. Ofiara z (...) perłami w uszach, markową bransoletką i w bucikach z zamszu, nie wiadomo skąd wzięła się na przewożącej konie barce. 
Szybko okazało się, że zamordowana to pani Lampson, żona brytyjskiego arystokraty, z którym przemierzała Francję na pokładzie jachtu Krzyż Południa.
Brak świadków, dziwna atmosfera panująca na jachcie, szemrane towarzystwo skupione wokół wdowca oraz kolejny trup powodują u Maigreta złość i zniechęcenie.
Jednak komisarz nie byłby sobą, gdyby szybko nie uporał się również z tą zawikłaną sprawą. Odkrywa przeszłość poszczególnych osób dramatu, słusznie odnosząc ją do wydarzeń teraźniejszych. Nie da się uciec od pewnych spraw, trzeba brać odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny, również te nieprzemyślane, nigdy nie  wiadomo kiedy i w jakiej formie wróci do nas przeszłość...
Jak zwykle skuteczny, odwiedza okoliczne knajpki, raczy się lokalnym piwem, pyka fajkę, jeździe rowerem między śluzami i roi w głowie kolejne hipotezy. Profesjonalny, efektywny, oddany sprawie i będący wzorem dla innych funkcjonariuszy. Maigret cały czas w formie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Kristin Kimball - Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości [recenzja]

Co się stanie gdy połączymy dwa żywioły, dwa różne światy, dwa przeciwieństwa? Zazwyczaj grozi to wielką awanturą, niezłą hucpą, a w tym przypadku ciekawym miłosnym tandemem, który tak się urządził, że na miłość, związek i ścieranie się przeciwieństw nie ma czasu.
Ona, Kristin Kimball z Nowego Jorku, to podróżniczka, sybarytka, z rozkoszą korzystająca z dobrodziejstw, jakimi obdarza swoich mieszkańców Wielkie Jabłko. On, Mark, to skrajny, ultra ortodoksyjny ekolog i rolnik, który gardzi prądem, plastikiem, a nawet maszynowo stworzonym gwoździem, przekonany, że jedyny wartościowy, to taki, wytłoczony (czy jak się tam robi gwoździe) własnymi rękami.
Kristin ma przeprowadzić wywiad z Markiem. Finał rozmowy jest taki, że ulegają wzajemnej fascynacji, a chwilę potem są narzeczeństwem. Kristin porzuca wygody cywilizacji, przeprowadza się na zrujnowaną, położoną w głuszy farmę, gdzieś przy granicy kanadyjskiej.
Wspólnie mają zamiar rozpocząć w pełni ekologiczną produkcję warzyw, owoców, zwierząt, bez wsparcia nowoczesnych urządzeń. W roli traktora występować będzie koń, albo dwa. Cóż..., taka draka to dobry temat na książkę. Opis początków farmy, produkcji, ale i miłości jest treścią tej książki. Totalne szaleństwo pomysłowej dwójki wymaga benedyktyńskiej pracy, bardzo trudnej, brudnej, znojnej, i przede wszystkim o tym pisze autorka. Swoją drogą ciekawe kiedy znalazła czas na notatki, skoro cały dzień tyra w polu i dogląda zwierząt?
Początki wymuskanej paniusi z East Village nie były łatwe. Dojenie krowy o czwartej rano, ubijanie kurczaków, zarzynanie królików i plewienie wielohektarowych pól  (jakoś trzeba wyzbyć się chwastów, skoro odrzuciło się pestycydy i nowoczesne maszyny),a także odnajdywanie się w prowincjonalnym, malutkim środowisku, zrobiły z Kristin twardą kobietę.
Mamy tu wszystkie pory roku, pochwałę prostego, uczciwego życia w zgodzie z naturą oraz opis tytanicznej, niekończącej się pracy, bo na farmie nie ma pojęcia gotowe. Zawsze jest coś do zrobienia.
Kiedy już skończy się czytać tę powieść, warto usiąść wygodnie w ciepełku domowym, by docenić to, że ma się czas na czytanie książek. Krowy nam nie ryczą, indyków nie wyprowadził lis, kur nie podusiła łasica, a mrozy nie zniszczyły nam upraw. Ciężkie jest życie rolnika. Najwyższy czas w końcu go docenić.
Bardzo ciekawa seria wydawnictwa Czarne. Już ostrzę pazury na kolejne książki.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Georges Simenon - Maigret i widmo [recenzja]

Ludzie nie zawsze są tacy, na jakich wyglądają, i gdyby nasz wzrok przenikał fasady domów, czekałyby nas dziwne niespodzianki - to zdanie wyrwane wprost z powieści, to swoiste credo tytułu. 
Lognon, cywilny inspektor, współpracujący z paryską policją zostaje ciężko postrzelony podczas nocnej służby. Nie wiadomo kto i czemu dybał na życie tego funkcjonariusza. Nie wiadomo też jaką sprawę próbował on rozwikłać. Ostatnimi czasy stał się bardzo tajemniczy i skryty. Swoim kolegom obiecywał tylko pewien przełom i finał bardzo grubej afery..
Maigret jest rozgorączkowany: nic w tej historii się nie klei, nic nie pasuje, zaś każda kolejna hipoteza rozbija się o kolejno następujące fakty. Przed frustracją ratują go świadkowie, czasem zupełnie niespodziewani, bo ukryci za firanką własnych mieszkań. Fascynujące są opowieści sąsiadów! Miejcie się na baczności czytelnicy, kto wie co niepokojącego wiedzą wasi sąsiedzi...
Po raz kolejny autor zdaje egzamin ze spostrzegawczości, bystrego oka. Z dużą swobodą odmalowuje sylwetki, charaktery i charakterki. Kierowanie uwagi na umowność i praktyczny brak wiedzy o życiu innych ludzi są najbardziej warte podkreślenia. Jakby chciał przestrzec każdego przed zbytnią ufnością i wiarą w człowieka. 

środa, 21 sierpnia 2013

Maria Ulatowska - Kamienica przy Kruczej [recenzja]

W dzieciństwie lubiłam wracać do Hanny Ożogowskiej i jej książki pt. Ucho od śledzia, o mieszkańcach starej warszawskiej kamienicy, która cudem ocalała w powstaniu. Tu mam do czynienia z dorosłą książką o podobnej tematyce.
Przy ul. Kruczej 46 mieszkają różni pochodzeniem, wyznaniem i statusem społecznym ludzie, którzy, mimo różnic, potrafią zgodnie koegzystować na jednym podwórku. Wszystko rujnuje wojna, która dramatycznie zmienia spis lokatorów. Śledzimy losy mieszkańców w latach trzydziestych, później poznajemy ich losy czasów okupacji, komunizmu, aż po lata współczesne. Na poszczególnych życiorysach odbijają się ważne historyczne momenty: jest antysemicka nagonka końca lat trzydziestych, folksdojcze podczas wojny, partyjni aparatczycy i wyznawcy komunizmu w latach pięćdziesiątych i później, rodzenie się Solidarności. Wszystko to, co istotne dla polskiej historii znalazło miejsce na kartach książki. Nie są to szczególnie pogłębione opisy sytuacji, bo zresztą jak pomieścić ten ogrom w fabule jednej obyczajowej powieści, aczkolwiek z grubsza, często poparta wtrąceniami ściśle historycznymi, dzieje się trudna historia.
Pośród tej ciągłej politycznej i narodowej zawieruchy mieszkańcy kamienicy starają się żyć normalnie, próbują układać sobie przyszłość. Prą do przodu mimo wszystko, napotykając po drodze rozmaite trudności. Tak naprawdę to książka o zwyczajnych ludziach, których wyróżnia może to, że mimo powojennego rozproszenia wciąż o sobie pamiętali, utrzymywali kontakt, pomagali sobie. Dziś to mocno nietypowa sytuacja, przecież mało kto zna sąsiada z mieszkania obok...
Kamienica to tylko pretekst do opowieści. Nie mają znaczenia jej mury, ważni są ludzie w niej mieszkający. Trochę nostalgicznie, trochę przekrojowo opowiada autorka historię ludzi i ich miasta. Pod koniec jest już naprawdę wzruszająco.
Ujmująca, spokojna, wyważona lektura.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Georges Simenon - Maigret w portowej kafejce [recenzja]

Nieodłączna fajka i unoszące się nad bohaterami opary piwa i calvadosu, to pierwsze skojarzenia jakie nasuwają się na myśl o tej serii.
Bardzo przypadł mi do gustu i styl pisarza i jego koronny bohater. Stąd też będę jeszcze nie raz pisać o moich, od niedawna ulubionych, maigretach. Kilka książek właśnie piętrzy się przede mną.
Simenon uderza w ton psychologiczny, odkrywa motywy postępowania bohaterów, ich myśli i wybory. Pracując samotnie, stara się w pojedynkę dojść do sedna każdej sprawy. W tej części opowieści o Maigrecie gęsto jest od skrywanych uczuć, a nade wszystko namiętności. Autor bezlitośnie obnaża ciemną stronę człowieka. Co znamienne, taką mroczną twarz może mieć każdy, nawet bardzo szanowany, spokojny i poważany obywatel. Odkrywając prawdę, trzeba też umieć się w niej odnaleźć...
Maigret znów wyjeżdża z Paryża, by tym razem pomóc oczyścić z zarzutu morderstwa młodego marynarza, oskarżonego o zabicie kapitana statku. Pierre Le Clinche zamknął się w sobie, nie odpowiada na pytania,  odrzuca pomoc narzeczonej, ewidentnie coś ukrywa. Co zdarzyło się w czasie niefortunnego rejsu, który od początku napotykał na rozmaite przeszkody? Maigret swoimi sposobami próbuje odtworzyć pierwsze dni na morzu, które zdecydowały o tragedii. Paryski komisarz pozna prawdę. Jak na nią zareaguje i co z nią uczyni? Trudne dylematy przed naszym bohaterem. Nie zazdroszczę mu wyboru.
W tej części poznałam też panią Maigret. Co za oddana i rozumna małżonka, niezwykła postać.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Thomas Kanger - Mężczyzna, który przychodził w niedzielę [recenzja]

Pierwsza moja książka Serii ze strachem, jaka ukazuje się już od kilku lat w wydawnictwie Czarne. Do tej pory kojarzyło mi się one z reportażami, przemyśleniami czasów podróży, a tu proszę - wymogi rynkowe są nieubłagane, ja zaś jestem gapa, skoro dopiero teraz odkryłam tę serię. Czas na kryminały. Okładka odstrasza, treść zaprasza. (Rym koszmarny, ale zupełnie niezamierzony).
Komisarz szwedzkiej prowincji, Elina Wiik, postanawia odświeżyć sprawę śledztwa sprzed niemalże dwudziestu pięciu lat. Zamordowano wówczas młodą samotną kobietę. Mimo drobiazgowego postępowania sprawcy nie ujęto. Policjantka wraca do sprawy po trosze dla swojego byłego szefa, który zmorzony zawałem serca, opowiada jej na łożu boleści o sprawie, przedstawiając ją jako tą, która nie daje mu do dziś spokoju. Czas ucieka, za mniej więcej miesiąc sprawa ulegnie przedawnieniu, a morderca już na zawsze może pozostać na wolności.
Wątek tego niezwykłego wyścigu z czasem przeplata się z historią dwójki młodych ludzi, Kari i Roberta, młodych życiowych rozbitków, którzy uciekając przed dorosłością, zobowiązaniami i po trosze przed policją, postanawiają odnaleźć biologicznych rodziców dziewczyny. Próba rozwikłania rodzinnej tajemnicy prowadzi ich do Norwegii, a tam do zaskoczeń, przygód i niebezpieczeństw. Ten wątek daleko bardziej mnie zafrapował, mimo iż śledztwo dzielnej policjantki to dobry pomysł na kryminalną historię.
Autor nie jest łagodny dla czytelnika. Serwuje historię, która jednoznacznie pokazuje, że nic nie jest takim jak się pozornie wydaje. Rzeczywistość ubrana w uśmiechy i tak zwaną normalność to pozór. Za niemal każdymi drzwiami toczy się jakiś dramat. Przykre, prawda? Mimo mojej niezgody na podobne postrzeganie świata polecam dobrnąć do końca książki, choćby ze względu na wątek młodych poszukiwaczy prawdy. Warto.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Georges Simenon - Śmierć Belli [recenzja]

Spencer Ashby to spokojny, starszy stateczny (jakby powiedziały Kondratiukowe Dziewczyny do wzięcia) nauczyciel historii w prestiżowej szkole średniej. Prowadzi on stabilne, monotonne, nudne dla postronnych życie, które wypełnia mu praca, a w wolnych chwilach warsztat tokarski, gdzie oddaje się pasji tworzenia. Mieszka z inteligentną i równie spokojną żoną w wygodnym domu, prowadząc dostatni żywot. Cukierkowo i mdło, nie ma co.
Wszystko zmienia się, gdy Christine, wspomniana żona Spencera, ulega prośbie koleżanki i przyjmuje pod swój dach jej dorosłą już córkę, Bellę. Po miesiącu od przeprowadzki dziewczyna zostaje zamordowana. Podejrzenia padają na Ashby'ego, gdyż tylko on był wówczas w domu z ofiarą. 
Brak alibi wpływa na stosunki międzysąsiedzkie, a także małżeńskie. Wszyscy patrzą na niego podejrzliwie, rzadko nawiązują kontakty, schodzą mu z drogi, żona stała się skryta, wycofana, oddalona.
Autor w przenikliwy sposób ukazuje sytuację człowieka pozbawionego zaufania, porzuconego przez społeczeństwo z racji zbrodni, która nawet nie została mu udowodniona. Odrzucony, pozbawiony pracy, z czasem przestaje mieć nadzieję na to, że policja odnajdzie prawdziwego sprawcę morderstwa.
Przez całą powieść współczuję bohaterowi, złoszcząc się na opieszałość władz, utratę zaufania bliskich. Wciąż mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. I wówczas przytrafia się finał. Zadziałał jak obuch. Do tej pory szumi mi w głowie od tęgiego uderzenia, jakie na koniec zaserwował autor.

sobota, 17 sierpnia 2013

Remigiusz Grzela - Marian Kociniak. Spełniony [recenzja]

Nie jest to typowa rozmowa rzeka, nie jest to typowa biografia. Ilość prawdy serwowanej prosto między oczy nadaje tej książce znamiona wyjątkowości...
Nie wiem jak zareagowali na tę publikacje znajomi i przyjaciele (często bardzo znani) bohatera, gdyż z nikim się on nie certoli. Dla porządku dodam, że ze sobą też nie. Poznajemy wspomnienia z wojennego dzieciństwa, śledzimy drogę ze szkoły lotniczej wprost do teatralnej akademii, gdzie zapoznaje nas Kociniak z refleksjami nad pracą z takimi tuzami jak Bardini, Łapicki, Holoubek.
Po latach nauki nadszedł czas na pracę i rozwój, tutaj przeplatany hazardem, urozmaicanym wściekłymi wręcz ilościami wypijanej wódki. A co za tym idzie historyjki ze SPATiFu, dawnego (mowa o ekipie) Teatru Ateneum, czy ze słynnej knajpy Ściek. Dowiadujemy się o uwielbieniu twórczości pewnego dramaturga, którego dzieła najpełniej oddały zawodowe jestestwo Kociniaka (by nie trzymać w niepewności spieszę nadmienić, że chodzi o nieodżałowanego Mrożka).
Mamy więc kuchnię teatralną i filmową, ulubione sztuki, kulisy współpracy z wielkimi nazwiskami ze środowiska. Nie stroni od gorzkich refleksji na temat aktorskiego światka.
Umie też przyznać się do błędu, co czyni parokrotnie na kartach wywiadu, tak jest w przypadku Krystyny Jandy, która przeprasza tu za swoje wcześniejsze wypowiedzi i głupoty.
Ta książka chyba jest prawdziwa, na pewno boleśnie wręcz szczera, może nawet za bardzo. Prawda jest tu dosadna, czasem bolesna, czasem wstydliwa, aktor nie chce pokazać się lepszym niż jest, nie traktuje tej okazji do wybielenia siebie i stworzenia własnego lepszego wizerunku, nie ma masek, jest szczerość, czasem wzruszenie.
Czuję się spełniony, moje ambicje zostały zaspokojone. Grałem dużo pięknie napisanych ról dramatycznych i  komediowych... nie mam poczucia, że coś mnie ominęło. - jak dobrze jest wiedzieć, że dojrzali ludzie umieją docenić i cieszyć się własną przeszłością.
Książka wzbogacona o zdjęcia bohatera, jest także jego wypis z ról wszelakich, są nagrody i odznaczenia, ale przede wszystkim wyróżniająca książkę dosadna, mocna prawda. 

piątek, 16 sierpnia 2013

Reginald Hill - Morderstwo na uniwersytecie [recenzja]

Nie ma co się rozpisywać na temat takiej kiepskiej książki. Tytuł obiecujący i dający pole wyobraźni. Obietnice okazały się być zupełnie bez pokrycia. Wieje nudą, brakiem pomysłów, problemami dialogowymi i warsztatowymi w ogóle. Rozdmuchana, nieumiejętnie poprowadzona (nazwijmy to dla porządku) intryga, kiepsko posklejana, tak, że trudno dowierzyć tej historii. Przychodzi mi na myśl moje ulubione słowo bełkot, ale go nie użyję, ucieknę od tej dosłowności w krainę milczenia i niedopowiedzeń, to przecież takie eleganckie (w przeciwieństwie do rzeczonej książki). 
Mamy Wyższą Szkołę Humanistyczną w Holm Coultram. Podczas rozbudowy campusu robotnicy wykopują szkielet. Sprawę prowadzą sierżant Pascoe i inspektor Dalziel (obaj najnudniejsi z nudnych, mistrzowie nudy, bez osobowości).Do sprawy morderstwa sprzed lat dołączają niby ożywcze dla fabuły, kolejne trupy. Jak połączą te sprawy policjanci? Ofiarami są zawsze osoby związane ze szkołą. Nudno, co będę powtarzać... do znudzenia. Diagnozuję też przegadanie nie na temat i na temat też. Słabymi argumentami powołany do życia spisek i tajna organizacja. Zbyt wiele dialogów pobocznych,    bez odniesienia do warstwy obyczajowej, informacji z życia prowadzących śledztwo, bez powiązania z ich życiem, charakterami. Dostajemy strzępki informacji o nich, bez świadomości kim bohaterowie właściwie są.
Cienko, cieniutko, cieniuchno, cieniuteńko...

czwartek, 15 sierpnia 2013

Witold Bereś, Krzysztof Burnetko - Marek Edelman. Życie. Do końca [recenzja]

Opis życia człowieka, który bez trudu obdzieliłby swoimi losami kilkanaście osób, czyniąc ich życie pełnym, bogatym i inspirującym. 
Z książki, a w zasadzie z wywiadu rzeki, wyłania się człowiek trudny, niechętny dziennikarzom, biografom. Dosadny, niecierpliwy, nie znoszący wielkich i patetycznych słów, bezkompromisowy. Jako były powstaniec w getcie, jako wybitny lekarz, opozycjonista miał prawo sycić się ważnymi, podniosłymi słowami. Jednak był od nich daleki. Po lekturze widzę prof. Edelmana jako wielki umysł, wielkie serce i hart ducha, ale przede wszystkim widzę go jako wielkiego racjonalistę, choć on sam zbyłby te słowa machnięciem ręki.
Mnogość opowieści, niebywałych historii, nieprawdopodobnych zdarzeń, przeplata się z prozą życia, trudną, bo obarczoną walką z wykluczeniem, niechęcią, antysemityzmem, historią. Ciekawi mnie skąd Doktor brał siły?
Mój podziw nie zna granic.Cóż to był za człowiek: jaka skromność, jaki niezłomny charakter. Nie chcę wyjść na malkontentkę, acz takich ludzi już nie ma, a szkoda. Ucieleśnienie heroizmu, bohater, który (jak napisał prof. Bartoszewski) robił wszystko, by nikt go nie nazywał bohaterem
Nie umiem pisać o tej książce, o Profesorze bez emocji i podziwu. Mimo niechęci do patosu, tylko nim potrafię w tym przypadku operować.
To lektura konieczna dla każdego, kto chce poznać i zrozumieć Polskę ubiegłego wieku. Tu każde wielkie wydarzenie opisane jest zwykłymi słowami, a wielkie postawy nazywane są normalnymi, naturalnymi zachowaniami. Ta książka to przygoda, niezapomniana.
Marek Edelman. Życie. Do końca to wznowienie książki z roku 2008, jednak wzbogacone o ponad dwieście stron nowych informacji o prawdziwym Bohaterze.

środa, 14 sierpnia 2013

Bartosz Janiszewski - Moja Trójka [recenzja]

Doskonale znam, bo sama z lubością uprawiam wobec pewnych moich predylekcji i inklinacji, powszechnie znanych jako zamiłowania, adorację słowno-myślową. Wówczas głaszczę określeniami, pieszczę zdrobnieniami, uśmiecham się do wspomnień i ciekawostek. Pewnie dlatego tak dobrze czytało mi się książkę  Moja Trójka. Autor traktuje przedmiot (wróć - podmiot) swej opowieści w podobnych kategoriach. O tym, co kocha, mówi więc w pełnym moderunku bojowym: z podekscytowaniem, oddaniem, szacunkiem, całą gamą ciekawostek i faktów oraz gotowością, by zauroczyć i podać dalej tę miłość, by zostać zrozumianym i zarazić pasją kolejne osoby. 
Mnie nie musiał zachęcać, znam się z Trójką od lat. Mimo to, zaraz po lekturze książki, pierwsze co zrobiłam, to włączyłam tę właśnie stację. Siła sugestii autora jest porażająca.
Bartosz Janiszewski ukuł pewną kategorię, stworzył swoistą grupę społeczną, do której zaliczył twórców i odbiorców radiowej Trójki. Podczas przenikania głębi zagadnień związanych z tematem, uznał i słuchaczy i dziennikarzy za osobne plemię, charakteryzujące się określonymi przymiotami. Są oni przede wszystkim wyjątkowi, gustujący w dobrej muzyce, pełni obycia, serdeczności wymieszanej z optymizmem, niestroniący od wysublimowanego, abstrakcyjnego poczucia humoru. (Dziękuję zatem za potraktowanie mnie takimi komplementami). Tworzą swoistą niezwykłość na radiowym firmamencie, który powtarzanymi do znudzenia popowymi piosenkami umywa ręce od wychowywania i dopieszczania intelektualnego słuchaczy. W przypadku Trójki jest inaczej. Kto słucha, ten wie. Kropka.
Autor daje nam garść informacji dotyczących historii, początków radiostacji, jej audycji, twórców. To właśnie tej stacji zawdzięcza radio czytanie powieści na antenie, ale także Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. To tutaj do siermiężnej Polski przenikał powiew wolności zawarty w zachodniej muzyce, zaś Władysław Kopaliński edukował w Odpowiedziach z różnych szuflad i kulturalnie i historycznie. Ciekawią opisane tu radiowe początki Kaczkowskiego, Sznuka, Manna czy Niedźwieckiego. 
Z pewnym rozrzewnieniem czytałam historie niezwykłych słuchaczy, którzy na stałe weszli do historii programu. Są tu też jak najprawdziwsze opowieści o tym, jak radio łączy ludzi. Dosłownie i w przenośni. Najtrafniej istotę niezwykłości Trójkowego przekazu oddają słowa Marka Niedźwieckiego: ... radio to jest coś takiego, że człowiek nie wie, co będzie za pięć minut. Bo magia radia polega właśnie na tym, że jest ulotne. Ta prawda ma w sobie szczególny smak dzisiaj, gdzie wszystko jest dosłowne, gdzie brak marginesu na interpretację, na kreatywny odbiór. Przyczółek dobrze pojmowanego wyrafinowania w morzu oczywistości. 
Doprawdy, urzekające, jak słowa oddają lojalność i przywiązanie autora do radia. Niejedna osoba pragnęłaby być tak poważaną jak autor miłuje Trójkę i jej beneficja. Czego każdemu z osobna życzę.


Dziękuję Wydawnictwu Zona Zero za egzemplarz książki.




wtorek, 13 sierpnia 2013

Andrzej Bart - Rien ne va plus [recenzja]

W czasach późnego dzieciństwa zamajaczył mi w głowie pomysł na powieść, dodam, że miała być wielka (w sensie ilościowym i jakościowym). Bohaterem uczyniłam stary perski dywan, przechodzący z rąk do rąk, a każdy kolejny rozdział obejmować miał perypetie kolejnych jego właścicieli. Skończyło się na planach. Andrzej Bart poszedł tym samym tropem, tylko dalej. Za bohatera wziął sobie portret włoskiego księcia d'Arzipazziego, który to portret obdarzony jest pełnią świadomości i  relacjonuje koleje własnego losu, który rzucił go do Polski. 
I tak rozpoczyna się historia Rzeczypospolitej, opowiadana dziejami kolejnych właścicieli obrazu. Mamy tu zmieniające się epoki, bogaty przekrój warstw społecznych (portret był i u króla Stasia, a także w rękach zubożałych szlachciców, co wykrwawili się w powstaniach XIX wiecznych, w burdelo - szulerni, u niby Dulskich, i chociażby w przemysłowej, bawełną znaczonej Łodzi). Długa droga kształtowania się i ewaluowania polskiej specyficznej dość społeczności, ludzi różnych stanów, profesji, charakterów i moralności. Czasem sterowanych przypadkiem, czasem kaprysami wojny. W książce Polakami są Żydzi, Niemcy i Czesi. Jest wielka historia w dalekim tle i bliski jej wpływ na koleje losu poszczególnych opiekunów portretu. 
Nie bez zdumienia, przygląda się zza ram, włoski arystokrata polskim wyborom, czasem im dopinguje, czasem w ocenach wykazuje się zdumiewającą wręcz naiwnością.
Bardzo świeże i inspirujące jest podejście autora do prezentowania historii kraju. Pełne dystansu, który winien być zapisywany na receptę w tym naszych sztywnym i obrażalskim grajdole. 
Spora dawka znajomości charakterów, ciekawe rozwiązania fabularne. Bardzo intrygują mnie zabiegi formalne i pomysły wątków i samego szkieletu powieściowego, jakie rozwija w swych dziełach Andrzej Bart. Zachwyciły mnie zarówno Fabryka muchołapek, jak i Rewers. Była to prawdziwa czytelnicza uczta. Teraz posmakowałam Rien ne va plus i z żalem przewróciłam ostatnią stronę. Czekam na kolejne pomysł i powieści autora.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Georges Simeon - Maigret i starsza pani [recenzja]


Pierwsza połowa XX wieku. Komisarz Maigret z Paryża zostaje oddelegowany do małej letniskowej miejscowości Etretat, by tam wyjaśnić sprawę śmierci młodej pokojówki, Róży. Najprawdopodobniej zginęła ona przypadkowo, wypijając napar przeznaczony dla własnej chlebodawczyni, starszej pani, Walentyny.
Rozrzewniająca historyjka sprzed lat, z arszenikiem w tle. Urzekający, czarujący kryminał, w starym dobrym stylu.Grzeczny, piękny dialogowo, spokojnym nurtem zmierzający ku nieuchronnemu rozwiązaniu.
Kto dybał na życie spokojnej staruszki? Podejrzenia padają na niekochaną córkę oraz dwóch pasierbów. Intryga zawija się, zwija, kręci, prowadząc do całkiem zgrabnego i przemyślanego, a nawet zaskakującego finału.
Książka w starym stylu, w dystyngowanej formie, pełna wyważenia. Piękne były początki XX wieku i pełne łaskawej inwencji dla ówczesnych twórców, ciekawe czasy, przyjemny, łagodny język.
Nic tylko czytać, zgłębiać literaturę tamtych lat i szukać gorączkowo kolejnych książek, wydanych nakładem Czytelnika w serii z jamnikiem.
Po stokroć polecam!

niedziela, 11 sierpnia 2013

Georges Simenon - Wdowa Couderc [recenzja]

     
      Wracam do mojego bloga po długiej wakacyjnej przerwie. Zaczynam z książką wielkiej próby i dużego smutku. Na plażowy kocyk się nie nadaje, prędzej na lotniskową halę odlotów, na czas czekania na mocno spóźniony aeroplan.
  Powieść tą czyta się jak sztukę teatralną. Ja wyobrażałam sobie pustą niemal scenę, a na niej dwójkę głównych bohaterów, toczących nieustająco wewnętrzną walkę. Autor, oszczędny w wątki i inne poboczności, skupia uwagę czytelnika na swoistej grze, toczącej się między młodym mężczyzną a kobietą w sile wieku.
  Jean to dobiegający trzydziestki człowiek bez przyszłości. Właśnie wyszedł z więzienia, nie ma planów, nie ma pieniędzy, idzie przed siebie, czekając na to, co przyniesie mu los. Spotyka na swej drodze Titę Couderc, która bez zbędnych pytań zatrudnia go jako parobka. Od razu zostają kochankami. Jean wpada też w oko młodej krewniaczce wdowy, ta zaczyna być zazdrosna.
  Problemy wdowy rosną lawinowo: rodzina jej zmarłego męża próbuje pozbawić ją domu, zaś rozpustny, lubieżny teść domaga się intymnych zbliżeń.
  W środku tych rodzinnych brudnych zależności, tkwi obojętny, wewnętrznie pusty Jean. Poznając jego historię, zastanawiam się jak bardzo nieszczęśliwy to człowiek. W którym momencie życia wypalił się, stał się obojętny na człowieczeństwo, co w efekcie skończyło się dlań wyrokiem i pięcioletnim więzieniem. Gorycz i marazm płyną wartkim nurtem przez całą powieść, nie będzie zatem zaskoczeniem finał, który jednoznacznie daje obraz klęski ewentualnej więziennej resocjalizacji, Jean znów popełnia zbrodnię. Wydaje się ona czymś naturalnym, zabrzmi to jak herezja, ale nawet zbawiennym dla Jeana. Nie umie on żyć, nazwijmy to, normalnie. Kara jaka czeka go tym razem, jest jedynym wyjściem, choć zbrodnia jaką popełnia jest całkowicie bezsensowna.
  Ta poruszająca, niejednoznaczna historia obrazuje mocno skomplikowany, wypalony beznadziejny świat. Nie ma w nim jasnej przyszłości, chyba w ogóle jej nie ma. Jest za to nasączony maksymalną dawką wykluczenia i wyobcowania człowiek, który nie wie co to skrupuły, sumienie. Ciężki kaliber powieściowy, acz wielce zajmujący. Gorycz, dramat, samounicestwienie plus wielki talent pisarza, który potrafił pokazać różne odcienie zła.